niedziela, 16 lutego 2020

Studniówka Nadii


fot. Monika B. Janowska

- Do jutra są zapisy na studniówkę… - rzuciła od niechcenia Nadia, gdy w zaparowanej kuchni kroiłam kapustę na surówkę.
- I? – burknęłam też od niechcenia, bo zawiesiła się na parę minut, gapiąc w okno.
- I nic – parsknęła. – Nie idę.
Porzuciłam krojenie kapusty i odwróciłam się, aby potwierdzić z twarzy te emocje, które usłyszałam w krótkiej odpowiedzi. Wydęte usta, błyszczące oczy, napełniające się łzami. W lot odgadłam, że cholernie chce iść na tę studniówkę, ale gdzieś tkwi przeszkoda. Nabrałam powietrza i weszłam na kruchy lód.
- Dlaczego?
- Jeszcze się pytasz?!
Lekkie trzeszczenie lodu pod stopami. Westchnęłam. Jeszcze mogłam się wycofać, zignorować, odwrócić się plecami i zająć pieprzoną kapustą. Nadia nie była moją córką, lecz Pawła, mojego rosyjskiego męża. Oboje wychowywaliśmy od dwóch lat nasze dzieci wspólnie, ale nigdy nie były rodzeństwem. Jednak znakomicie się dogadywali. Radek, mój syn był młodszy od Nadii o dwa lata. Gorzej było między mną a Nadią i Radkiem i Pawłem. Często dochodziło do sprzeczek i nieustannie pojawiał się argument: „nie jesteś moją matką” i „nie jesteś moim ojcem”. Niestety, ale biologiczne połówki, które nimi były, nie wykazywały najmniejszego zainteresowania swoim potomstwem. Szczęśliwi, że ktoś wyręczył ich z kłopotu wychowania dzieci, używali życia pełnymi garściami, ograniczając się do rzadkich telefonicznych kontaktów.
Jako, że zarzut „nie jesteś moją matką” tkwił w mojej głowie, w rozmowach z Nadią stąpałam jak po kruchym lodzie. Mimo to, bardzo pokochałam Nadię i dobro dziewczyny zawsze leżało mi na sercu w takim samym stopniu jak dobro Radka.
- Załóżmy, że jestem totalną głupią blondynką… - zaczęłam ostrożnie, stawiając kolejny krok. – Wyłóż mi to, jak krowie na rowie.
- Co mam ci powiedzieć?! Przecież nie jesteś ślepa! – wybuchła z łzami w oczach.
- Jestem ślepa! Dawaj! W końcu przyszłaś tutaj, aby pogadać a nie pomóc w kuchni.
Wielkie, jak pestki śliwki łzy spłynęły po piegowatych policzkach dziewczyny. Serce mi pękało i nadludzkim wysiłkiem powstrzymałam się, by nie utulić ją. Jednak już się nauczyłam, że ona tego nie znosi. Taki gest, nawet szczery, przyniesie odwrotny skutek.
- Bo jestem brzydka, gruba i ruska! – rzuciła na jednym wdechu i już nie powstrzymała cisnącej się rozpaczy.
Kruchy lód trzeszczał pod moimi stopami coraz bardziej niebezpiecznie. Nie mogłam, ani nie chciałam się wycofać.
- To nieprawda – zaprotestowałam, siadając przy niej na narożniku. – To znaczy z wyłączeniem narodowości.
Uśmiechnęła się, ale zaledwie na sekundę  i znów płakała, chowając twarz w dłoniach.
- No, dobra, to też nie do końca nieprawda, bo masz polskie obywatelstwo – kontynuowałam z bólem serca, przyglądając się łkającej Nadii.
- I co z tego?! – rzuciła. – I tak mnie traktujecie jak ruską! Ruska! Ruska! Tylko tak do mnie mówicie.
- Ja?! – odruchowo spytałam.
- Nie ty! Oni!
Domyśliłam się, że w szkole zawsze znajdą się barany, leczące własne kompleksy i dowartościowujące się kosztem innych. Westchnęłam, bo nie raz rozmawiałyśmy na ten temat i nawet Paweł był w szkole na rozmowie na temat dyskryminacji. Dyrektorka się przestraszyła, nauczyciele również, ale uczniowie i ich rodzice mieli to gdzieś.
- Ja jestem Polką a też nie miałam lekko w szkole…
- Tak, tak, pamiętam, że byłaś okularnicą z krzywymi zębami… Ale teraz nie jesteś…
- No, tak. Znasz tę historię, więc ona cię już nie przekona – westchnęłam w zadumie.
- Nie! – wykrzyknęła i znów zaczęła płakać.
Wstałam, aby zamieszać gulasz w garnku i zmniejszyć pod nim gaz. Rozpacz nastolatki, rozpaczą nastolatki, ale obiad dla rodziny też musi być gotowy. Paweł zaraz będzie miał przerwę i zjawi się w domu. Radek wróci z korepetycji.
Wracając do Nadii, sięgnęłam po pudełko z chusteczkami.
- Posłuchaj, Nadia! – rzekłam stanowczo, podając dziewczynie chusteczkę higieniczną. – Chcesz im wszystkim dokopać?! Ale tak porządnie, aby pękli z zazdrości?!
Wysmarkała się i spojrzała na mnie załzawionymi oczami, nie kryjąc zdumienia.
- Co masz na myśli? – parsknęła. – Wyślesz bandę komandosów? Wezwiesz trzy wiedźmy z Makbeta?
Uśmiechnęłam się. Poczułam się pewniej na lodzie, gdy usłyszałam żart. Jest jakaś nadzieja.
- Chętnie, ale nie mam takich znajomości. I jeszcze jedna przykra wiadomość: nie mam też żadnych ukrytych mocy.
Tym razem Nadia się uśmiechnęła. Lód pod moimi stopami wydawał się solidniejszy.
- No i ? – spytała.
- Pytanie tylko jak bardzo chcesz iść na tę studniówkę i jak bardzo chcesz im pokazać, że jesteś mądrą, piękną, zgrabną Rosjanką? – spytałam twardo, przybierając ton amerykańskiego trenera drużyny bejsbolowej, który motywuje swoich zawodników w szatni na chwilę przed decydującym meczem.
Zmrużyła oczy, rzucając złowrogie błyski.
- Baaaardzooo…
- I jesteś gotowa na ból, poświęcenie, pot i krew?
- Nie przesadziłaś z krwią? – spytała podejrzliwie.
- Nie wiem… może trochę… - udałam konsternację.
- Okej. Jestem gotowa!
- Obie jesteśmy Słowiankami, ale żadnych pląsów przy ognisku w nowiu księżyca, rzucania uroków, wianków i błagania wszystkich bóstw o przychylność! Zrobimy to w amerykańskim stylu! – oznajmiłam z pełną determinacją, mając przed oczami Rockiego Balboa, Karate Kida i innych, którym się udało osiągnąć cel ciężkim treningiem. - Kiedy ta studniówka?
- Na początku stycznia.
- Cholera, to trzy miesiące!
- No, tak jakby.
Przyjrzałam się Nadii, w którą udało mi się wcisnąć odrobinę nadziei. Urokliwie piegowata buzia, piękne rude proste, gęste włosy, sięgające do połowy pleców, wielkie czarne oczy z długimi rzęsami. Nie była grubaską. Owszem, nabrała ciała niemal wszędzie, nie znajdując umiaru w jedzeniu chipsów i rozpieszczaniu przez Pawła słodyczami, o co wielokrotnie się kłóciliśmy, ale nie było najgorzej. Tylko, że to było moje spojrzenie. W klasie licealnej, której zdjęcie widziałam, zanim zapadło się ciemność szuflady biurka Nadii, dziewczyny prezentowały się jak modelki z wybiegu. Natura obdarzyła je figurą, ale rozumu niestety poskąpiła, sądząc po kolejnych odejściach z liceum z powodu trudności z przyswajaniem sobie materiału.
- Cóż, wyzwanie, to wyzwanie – rzekłam, mocno trzymając się roli twardego trenera. – Opracowujemy plan, ale nie ma żadnego sprzeciwu i odstępstwa? Wchodzisz w to czy nie?
- Po amerykańsku? – spytała, mrużąc podejrzliwie oczy.
- No tak.
- Wchodzę! To tylko trzy miesiące.
- Nie, Nadia, to aż trzy miesiące i nie ma „że boli” i nie ma „nie chce mi się” i nie ma „przepraszam rezygnuję” i nie ma „nie dam rady, daj mi spokój”…
- Okej – przerwała mi, unosząc w górę ręce. – Możemy spisać kontrakt!

Zielonego, bladego i jakiegokolwiek pojęcia nie miałam jak mam się zabrać do tego, ale nie mogłam już zawrócić. Nie mogłam zawieść Nadii, która jakby dostała skrzydeł. Obiad zjedliśmy w tak radosnej atmosferze, jakiej chyba nigdy u nas nie było, odkąd zdecydowaliśmy się wszyscy zamieszkać razem. Zarówno Paweł, jak i Radek przyglądali nam się z milczącym zainteresowaniem i podejrzliwością, jak szczebiotałyśmy do siebie nad talerzami.
Jednak trzeba było się wziąć ostro do roboty! Po kilku godzinach spędzonych w Internecie na szukaniu cudownych recept, sposobów, porad, wcale nie wzbogaciłam się w wiedzę. Od nadmiaru czasem śmietnikowych informacji rozbolała mnie głowa. W dodatku krytycznie przyglądałam się sobie, dostrzegając nadmiar ciała albo raczej tłuszczu, zmarszczki i zniszczone dłonie.
- Czy ja jestem gruba? – zaatakowałam Pawła znienacka, gdy wieczorem wychodził spod prysznica.
Nie dał się zbić z tropu. Jeszcze mokry, pachnący żelem podszedł do mnie, objął i przyciągnął do siebie władczo, aż mi dech zaparło. Zamiast odpowiedzi otrzymałam namiętny pocałunek i po chwili bardzo twardy dowód, uniemożliwiający wszelką dyskusję na temat nieatrakcyjności mojego kobiecego ciała.
Paweł zasnął a ja nie mogłam wciąż przestać myśleć o planie, którego ułożenie opornie mi szło. A gdzie realizacja? Kochałam Pawła, pokochałam Nadię jak swoją własną córkę, choć ta miłość nieustannie obfitowała w trudne momenty. Nie chciałam zmarnować swojej szansy. Po cichu podniosłam się z łóżka i ruszyłam do kuchni.
Agatha Christie podobno budowała swoje historie przy myciu naczyń. Mnie pomagały w myśleniu czynności związane z gotowaniem i porządkami. Pełna zapału rozejrzałam się za jakimś zajęciem, ale ledwie sięgnęłam po miotłę, by choć pozamiatać, gdy pomyślałam o mojej mamie. Nie była gruba. Babki też nie były grube. Mama Nadii też nie była gruba. Może jej mama już tak i Pawła również. Zrobiłam w głowie pospieszny przegląd pokoleń z naciskiem na żeńską część przodków. Potem przeanalizowałam swoje przyjaciółki, koleżanki. Nie wszystkie były szczupłe teraz. Niektóre nadal się świetnie trzymały. Niektóre były chore na tarczycę czy inne cholery, które blokowały skuteczne chudnięcie. Inne obżerały się świństwami i słodyczami, za nic mając terroryzm diet.
Ostatecznie postanowiłam zadzwonić po radę do tych, które nie są grube. Po jedną radę jak utrzymują to, co mają dla wielu kobiet tak nieosiągalne: zgrabną sylwetkę.
Oczywiście, nie patrzyłam na zegarek, gdy wykonałam pierwszy telefon do Beaty, mojej przyjaciółki ze szkoły średniej.
- Kurwa! Masz pojęcie, która jest godzina?! – ryknęła mi w słuchawkę, zawsze niezawodnie dodając przekleństwo.
- Nie dzwonię, aby spytać o godzinę, ale o jedną radę, jak być szczupłą?! Dawaj od razu pierwsze, co ci do głowy przychodzi.
- Kretynka!
- Rada, skup się i zaraz pójdziesz spać!
- Kurwa! Nie pić alkoholu! – wykrzyknęła i rozłączyła się.
Podobnie przebiegały pozostałe rozmowy tej nocy, choć już nie obfitujące w przekleństwa i o różnym stopniu rozespania i irytacji. Ale rady skrupulatnie notowałam, choć niektóre się powtarzały:
- Nie jeść fast foodów!
- Nie jeść słodyczy, chipsów i lodów!
- Tańczyć taniec brzucha…
- Nie wiem, może biegać…
- Jeść owoce i warzywa. Żadnego mięsa.
- Zapisać się na wodny aerobik, ale nie ze starszymi paniami, bo spowalniają…
- Prawidłowo oddychać i wciągać brzuch.
- Ćwiczyć i nie jeść.
No i na koniec rada mojej mamy: „Wyrzucić wszystkie spodnie!”
  
Nazajutrz, gdy tylko Radek wybiegł do szkoły a Paweł poszedł do warsztatu, przedstawiłam Nadii plan ze wszystkimi punktami.
- Przepraszam, ale kiedy mam się uczyć? – spytała ze łzami w oczach.
Wyszła do szkoły, nawet nie rzucając mi zdawkowego „cześć”. Może przesadziłam? Wiedziałam też, że sama nie dam rady i Nadia również. Wsparcie potrzebne od zaraz, pomyślałam i pełna determinacji i podniecenia pobiegłam od razu do warsztatu, do Pawła.
Gdy tylko pojawiłam się w środku, Paweł wysunął się spod jakiegoś samochodu z uśmiechem. Za to go kochałam najbardziej, że dawał mi odczuć, że jestem na świecie najważniejsza i nic poza mną nie jest ważne. No i jeszcze Nadia. Wiadomo! Córeczka tatusia! To właśnie zamierzałam wykorzystać.
Ledwie podniósł się do pozycji pionowej, pociągnęłam go za łokieć w stronę niewielkiego kantorka, pełniącego funkcje biura. Paweł nie krył zadowolenia, spodziewając się… no cóż, na pewno nie rozmowy. Przynajmniej na początku musiałam go rozczarować.
- Paweł, czy ty kochasz swoją córkę? – spytałam, siadając na biurku.
- Przecież wiesz… - odpowiedział zdezorientowany.
- A wiesz, że ona chce iść na studniówkę?
- No i co?
- A zrobiłbyś dla niej wszystko?
- Co to za podchody? - spytał zniecierpliwiony. - Chcecie kasę na sukienkę od Diora czy buty od Blahnika?
- O! A skąd ty się tak znasz?
- Z filmów, którymi mnie katujesz!
- Ja cię katuję?! – udałam oburzenie. - Przecież uwielbiasz ze mną oglądać komedie romantyczne.
- No i popatrz jakie to edukacyjne. Ale o co chodzi? Powiesz wreszcie? – spytał i usiadł na obrotowym krześle przy biurku. – Możesz usiąść na sofie dla klientów, bo nie mogę się skupić?
Posłusznie przeszłam na czerwoną sofę i opowiedziałam Pawłowi o swoim planie. Nie tylko Nadia ma go wcielać w życie, ale i my. Inaczej ona się załamie.
- Wszystko rozumiem, że się tak przejęłaś, ale…
- Nie może być żadnego „ale”, Pasza.
- No odpuść mnie i Radkowi chociaż ten taniec brzucha i wodny aerobik – zajęczał żartobliwie i zrobił błagalną minę, której nie mogłam się oprzeć.
Roześmiałam się i podbiegłam, by się przytulić. Jakie to cudowne, że w swoim pokręconym życiu, spotkałam takiego mężczyznę, jak Paweł. Późno, co prawda, ale jednak musi mi starczyć na dalsze lata. Oczywiście, na przytuleniu się nie skończyło, ale to właśnie jest niewątpliwy urok idealnych związków.

Zatem wszyscy biegaliśmy. Paweł powłócząc nogami po całym dniu spędzonym w warsztacie. Radek z miną katorżnika odrywany niemal siłą od komputera. Za to na siłownię i basen z przyszywaną siostrą jeździł chętnie. Nasza dieta uległa zmianie i zdarzało się, że dopadały mnie ataki zwątpienia, gdy czułam głód i wtedy po kryjomu płakałam w łazience. Zdarzało się, że konspiracyjnie podjadaliśmy z Pawłem na mieście w ramach kolacji we dwoje.
Nadia podporządkowała się z podziwu godną determinacją. Najgorzej poszło ze spodniami, które w jeden dzień zaniosłyśmy do kontenera, po wielogodzinnych kłótniach o każdą nogawkę. Zakupy, znacznie poprawiły nadąsanej dziewczynie humor a ja na wszelki wypadek nie wspominałam komu zawdzięcza rozstanie ze spodniami, bo moją mamę Nadia traktowała jak swoją babcię a moja mama ją uwielbiała. Na taniec brzucha zapisałam się również i ja, ale po trzech zajęciach, gdy omal nie wypadł mi dysk, zrezygnowałyśmy na rzecz salsy.
Pierwsze sukcesy zaczęły się pojawiać po miesiącu. Na początek Radek wygrał szkolne zawody w bieganiu i zakwalifikował się do dalszych etapów kolejnych zawodów. Nadia zmniejszyła swoją wagę nieznacznie, ale zaproponowano jej udział w zawodach pływackich. Paweł przestał narzekać na bóle kręgosłupa i zapisał nas na maraton. No i ja, zaczęłam mieścić się w rzeczy sprzed ciąży oraz zyskałam wdzięczność Nadii.
Tymczasem termin studniówki zbliżał się nieubłaganie. Świętowaliśmy dobrze zakończone półrocze, a potem kupiłyśmy przepiękną zieloną suknię, która tak fantastycznie komponowała się z rudymi włosami Nadii. No i co najważniejsze podkreślała figurę. Może nie anorektycznej modelki, ale zgrabnej i powabnej młodej kobiety. Wszyscy zaniemówiliśmy, gdy weszła do salonu, by zaprezentować się w sukience i fryzurze.
- Poczekaj! – powstrzymałam ją w progu i pobiegłam po moje czarne szpilki od Blahnika. Jedyny drogi zakup, na który sobie pozwoliłam, wydając moją odprawę, gdy zwalniano mnie z banku po dwudziestu latach pracy. Czyste szaleństwo, ale nigdy go nie żałowałam, bo buty były tego warte. Zakładałam je na różne okazje i nigdy się nie zestarzały. Teraz postawiłam szpilki przed Nadią a ona się rozpłakała.
- Załóż – zachęciłam ją. – Na szczęście mamy taki sam rozmiar.

- Wejdziesz tam jak caryca Katarzyna II i dokonasz rozbioru Rzeczypospolitej – zażartował Radek.
- Ani mi się waż! – zaprotestowałam, grożąc palcem. - Wystarczy, jak kilku chłopaków straci głowę a dziewczynom opadną szczęki. Poprzestańmy tylko na tym…
Roześmialiśmy się wszyscy ze łzami szczęścia w oczach. Paweł ujął moją dłoń i pocałował, szepcząc ze wzruszenia: „Boże, jak ja cię kocham”.

No i nadszedł ten dzień. Nadia poszła na studniówkę ze starszym szkolnym kolegą Radka, Mateuszem, który zgodził się towarzyszyć w ciemno, w tajemnicy przekupiony przez mojego syna jakimiś punktami w grze komputerowej. Chłopak pewny, że będzie towarzyszył maszkaronowi, nawet wcześniej nie spotkał się z Nadią. Jednak, gdy zjawił się o umówionej porze i zobaczył dziewczynę, zaniemówił i przez dobrą minutę nie było z nim kontaktu.

Nadia wróciła nad ranem, ale z głośnym i przejmującym płaczem. Przerażeni zlecieliśmy się wszyscy do salonu, gdzie chlipała w poduszkę, krzycząc: „co ja teraz zrobię?!”
- Co się stało, na miłość boską?! – ryknął Paweł przerażony nieziemsko, daremnie próbując przytulić córkę. – Co oni ci zrobili?
- Może chcieli zmienić bieg historii i chcieli carycę rozebrać – burknął zaspany Radek, ale został spiorunowany naszymi potępieńczymi spojrzeniami.
- Przepraszam, przepraszam cię, Dorota – wyszlochała Nadia. – Wybacz mi, ja ci wszystko oddam.
- Ale co się stało? – spytałam zdezorientowana i naprawdę przestraszona, że ktoś mógł Nadii wyrządzić krzywdę.
- Buta zgubiłam! – ryknęła i ponownie zajęła się szlochem w poduszkę.
Odetchnęliśmy z ulgą. Kamień, głaz gigantyczny spadł nam z serc.
- Pal licho, tego Blahnika! – wykrzyknęłam wspaniałomyślnie. – Powiedz, jak było?
Wydmuchała nos w podsuniętą jej skwapliwie przez Radka chusteczkę.
- Ale naprawdę się nie gniewasz? – spytała, przecierając oczy.
- Nie. Tylko jak mogłaś zgubić jednego buta?
- Bo uciekałam. Ja już tańczyć nie miałam siły. Każdy chciał ze mną tańczyć. Obłęd totalny. Dziewczyny mnie w kiblu zatrzasnęły, abym już na tę salę nie wychodziła, ale mnie nauczycielka od matematyki uwolniła. Jednak, jak już chłopaki zaczęli się kleić do mnie, to już nie fajnie się zrobiło. No i uciekłam po prostu, ale w taksówce poczułam, że nie mam tego buta…
- Kopciuszek! – wykrzyknął Radek, zaśmiewając się w głos. – Nie martw się! Jutro twój książę Mateusz się zjawi z tą swoją opadniętą szczęką i wniesie triumfalnie twojego buta.
Roześmialiśmy się szczęśliwi. Nie mogliśmy zasnąć, więc przenieśliśmy się do kuchni, wciąż rozmawiając. Dopiero, gdy postanowiliśmy wrócić do łóżek, Nadia przytuliła się do mnie mocno i powiedziała: „dziękuję, mamo”. I co warte jest całe ekskluzywne, markowe i drogie obuwie świata, wobec takiego wyznania, od którego lawa miłości i wzruszenia rozlała się w moim wnętrzu.

Nazajutrz przed naszym domem pojawił się but Blahnika. Niestety, nie przyniósł go Mateusz ani inny kandydat na księcia, lecz pan Władzio, wuefista przed emeryturą. Wychodząc ze studniówki nieco wcześniej, tuż po Nadii, potknął się o leżący but i nieco poturbował. Nie miał jednak żalu, pozbierał się i domyślił, że właścicielką musiała być Nadia, która w biegu potrąciła go w drzwiach i niemal przed nosem ukradła mu zamówioną taksówkę. Zatem na swojego księcia Nadia musi jeszcze poczekać. Oby nie tak długo, jak ja na swojego.

Monika B. Janowska

Małe przyjemności