W podróży po sąsiedzku

Bautzen


Odwiedziliśmy Bautzen albo jak kto woli Budziszyn w 1000 lat po wizycie Bolesława Chrobrego. Wówczas jeszcze nie króla, ale potężnego księcia, który siał pożogę, zamieszanie na tronach okolicznych i wzmacniał odziedziczone po ojcu panowanie nad zjednoczonymi plemionami. Zapewne przybywszy tutaj, do Budziszyna w celu zawarcie pokoju z cesarzem Henrykiem II, nie zobaczył takiego pięknego miasteczka, jak my 1000 lat później. Dla tutejszych mieszkańców wtedy zapewne było to wydarzenie, ale dzisiaj, to zaledwie drobny epizod w długiej historii prawie czterdziestotysięcznego miasta. Raz panowali tutaj Niemcy, potem Polacy, Czesi a nawet Węgrzy.

Zagadnięty przypadkowo mieszkaniec z pewnością miałby niemały kłopot z odpowiedzią na pytanie: Kto to jest Bolesław I Chrobry? Jak wszędzie ludzie tutaj zajęci są swoimi sprawami związanymi z teraźniejszością, ale zadowoleni, że pojawiają się turyści niespiesznym spacerem przemierzający pięknie odnowione uliczki. W informacji turystycznej przy placu Hauptmarkt, tuż obok ratusza, znajdziemy przewodniki i plany miasteczka w różnych językach, nie wyłączając polskiego. Każdy odwiedzający, gość czy turysta wszędzie jest mile widziany i nęcony urokliwymi knajpkami z widokiem na zabytkową część miasta, otoczonymi zielenią, ogródkami na miejskim bruku z ocienionymi czystymi i kolorowymi parasolami z logo lokalnych browarów.

Tak. Czystość jest wręcz uderzająca na każdym kroku. I jeszcze dwujęzyczność napisów, nazw w językach: niemieckim i serbołużyckim.

Zaparkowaliśmy w podziemiu jednej z galerii handlowej za Szprewą, która przepływa przez miasteczko i którą można podziwiać najpierw z wysokiego mostu a później schodząc nad sam malowniczy brzeg. Jedną z bram, Lauenturm Bautzen, weszliśmy do starej części miasta. Wież tutaj nie brakuje, bowiem jest ich aż siedemnaście. Miasteczko ma też swoją „krzywą wieżę” Reichenturm (Bogata Wieża) i to właśnie na nią wspinamy się po 135 krętych, stromych schodach, aby z szerokiego balkonu podziwiać panoramę miasta. Prawie na szczycie, po przejściu 118 schodów znajduje się kasa a za nią korpulentna Niemka z szerokim uśmiechem, mówiąca dobrze po polsku. Wstęp kosztuje nas po dwa i pół euro od dorosłej głowy i po 1 euro od dziecka. Jeszcze parę schodów i możemy robić sobie selfie z panoramą miasteczka z góry, albo raczej z czerwonymi dachami kamienic.

Wracamy na rynek i docieramy na Fleischmarkt. Nazwa każe się domyślać, że może kiedyś handlowano tutaj mięsem. Na środku w cieniu drzew znajduje się fontanna z elektorem i wreszcie nie sposób nie zauważyć monumentalnej sakralnej budowli. To katedra św. Piotra z szarym surowym protestanckim wnętrzem. Drewno i jasna szarość. Jeden ołtarza po środku kościoła. Dwa wyznania dzielą się katedrą. W tych prostych, skromnych z pozoru wnętrzach odbywają się msze katolickie i protestancki.

Tuż za katedrą ulicą Zamkową (Schlossstrasse) dojdziemy do zamku. W drodze towarzyszą nam urokliwe knajpki w wąskiej uliczce, oraz okratowane furtki prowadzące na dół do Szprewy. Miejscami wyglądają niczym tajemnicze ukryte wejście to zaczarowanego ogrodu. Brukowaną ulicą wchodzimy przez kolejną z siedemnastu wież – Matthiasturm – wieżę Macieja, nazwaną na cześć węgierskiego króla i tak docieramy na zamkowy dziedziniec.

Ortenburg, zamek zbudowany przez Niemców, jeszcze w 1029 roku broniony przez polskich mieszkańców, później zamieszkany przez Czechów i rozbudowany przez węgierskiego króla Macieja Korwina. Ten przynajmniej pozostawił po sobie trwałą pamiątkę, w przeciwieństwie do Bolesława I Chrobrego, który mniej był pochłonięty rozbudową zamków, na rzecz rozbudowy swojego młodego państwa. Na głowie jeszcze nie miał korony, ale cesarstwo niemieckie, wciąż zagrażające i wciąż domagające się poddaństwa.

Nie schodzimy poniżej zamku, gdzie prowadzą tajemnicze furtki, choć obserwując to miejsce z mostu, wiemy, że warto. Budziszyn został przez nas zdobyty, ale jeszcze nie do końca poznany. No i nie tak zdobyty jak w przez polskich żołnierzy II Armii Wojska Polskiego w 1945 roku. Z pewnością jeszcze wrócimy, aby spenetrować jeszcze inne części pięknego miasteczka. Warto!
 


1 komentarz:

  1. Dzień dobry pani Moniko..
    Ja mam w domu tak wygodnie, że nigdzie się nie ruszam.. Zwiedzam sufit leżąc na koju.. Ale podróże są inspirujące, poszerzają horyzonty, jakoś nastrajają optymistycznie.. I co fajnego w podziwianiu architektury, a jednak to możliwe i działa..
    Kłaniam się czekając na kolejne teksty - Jurek

    OdpowiedzUsuń

Małe przyjemności