Zadziwiająca torebka czy figlarna nieboszczka
Damska torebka słynie ze swej
zadziwiającej zawartości, wnętrza kryjącego nierzadko prawdziwe skarby i zaskakujące
przeznaczeniem przedmioty. Nie przestaje fascynować, zaskakiwać albo i porządnie
zirytować.
Wszystkich tych odczuć na raz doświadczyła
Dobrosława, załatwiająca formalności pogrzebowe, przed biurkiem nadzwyczaj
poważnej urzędniczki. Nastrój i okoliczności nie należały do rozrywkowych, ale
w Dobrosławie narastało dziwne uczucie rozbawienia. Znając się doskonale (bo
żyła ze sobą prawie czterdzieści lat!), wiedziała, że stres, silne emocje
sprawiały, że nie potrafi się zachować adekwatnie do sytuacji tylko zawsze na
odwrót.
Babcię Apolonię bardzo kochała i w
sercu rozpaczała z powodu tej bolesnej straty. Stojąc przed biurkiem posępnej
urzędniczki, wypełniającej skrupulatnie niezbędne dokumenty, Dobrosława wspominała
swoją ukochaną babcię, która z pewnością nie zniosłaby smutku czy powagi, na
pewno rzucając jakiś komiczny komentarz czy nawet robiąc jakiegoś psikusa.
Nawet ze śmiercią na karku nie traciła poczucia humoru i energii, wprowadzając
prawdziwe zamieszanie w rodzinie bliższej i dalszej. Babcia Apolonia zdążyła
się ze wszystkimi pożegnać, wydać jasne dyspozycje co do pogrzebu, obecności na
stypie niektórych krewnych i przykładnie pogonić kota tym z rodziny, którzy na
to w jej mniemaniu całe życie zasługiwali. Dobrosława jako najstarsza i
najukochańsza wnuczka nie miała czasu na porządną rozpacz, bowiem nadaktywna
przed śmiercią babcia, obarczała ją wciąż nowymi polecaniami i szalonymi
pomysłami, jak choćby szukanie kwatery nad samym morzem albo i oceanem dlaczego
nie?! Ruch krewnych wzmógł się na intensywności, gdy staruszka zadzwoniła do
swojej młodszej siostry Aurelii, z którą nie rozmawiała od dobrych dwudziestu
lat i oznajmiła mimochodem, że udało się jej odzyskać majątek po rodzicach spod
Wilna i jakieś tam rodzinne pamiątki w złocie i srebrze. Kiedy słynąca z
pazerności siostra pochylała się nad Apolonią, by uzyskać informację o rzekomym
majątku, ta udawała totalną sklerozę i zaczęła opowiadać historie z młodości, o
których Aurelia wspominać nie chciała i skrywała skrzętnie przed mężem.
Cała babcia, westchnęła Dobrosława,
uśmiechając się do tych wspomnień.
- Dowód osobisty, poproszę! – ostre
brzmienie głosu urzędniczki, przywracało niejednego interesanta do rzeczywistości,
więc i w tym wypadku nie stało się inaczej.
Dobrosława od razu sięgnęła do
torebki, stawiając ją na blacie wolnego od bałaganu biurka urzędniczki. Dowód
osobisty, zawsze spoczywał w przegródce w portfelu, chyba, że tam go nie było i
wtedy kolejną lokalizacją była wewnętrzna kieszonka w torebce zamykana na
zamek, chyba, że i tam go nie było… A nie było! Inne lokalizacje pozostawały
niewiadomą.
Dobrosława rozpoczęła szalone
poszukiwania po swojej torebce, wspierana przez przejętego męża Juliana, stojącego
dotąd z boku i kontemplującego zakratowane okno. Razem poczęli energicznie
wyciągać wszystkie przedmioty, nierzadko dumając nad ich obecnością. Piętrzący się
na biurku stosik, z bezbrzeżną rozpaczą lustrowała urzędniczka pedantycznie
ustosunkowana do swego miejsca pracy. Obecność dwóch korkociągów, w tym jeden z
korkiem, plastikowego pistolecika na wodę, metalowego samochodzika z jednym
kołem, niezliczonej ilości paragonów i rachunków czy wreszcie fragmenty
archaicznej grzałki do wody pamiętającej czasy głębokiej komuny, omal nie
doprowadziły nieszczęsną kobietę do panicznej ucieczki.
Tymczasem Dobrosława pospiesznie
analizowała swoje życie w ciągu najbliższych miesięcy i potencjalne miejsca, w
których dowód mógł być przechowany albo użytkowany. Nic, absolutnie nie
wskazywało, że w torebce go nie powinno być. A nie było! Ostatecznie porzuciła
daremne poszukiwania i rozważania.
- Julek! – rzuciła w stronę męża,
który dziwnie zadumał się nad grzałką do wody. – Dowód musi być w mieszkaniu! Jedź
szybko i szukaj!
Kiedy małżonek w pospiechu opuścił biuro,
Dobrosława spokojnie zaczęła segregować rachunki i paragony, pozbywając się tych
nieważnych i zbędnych w urzędowym śmietniku. Potem równie spokojnie rozpoczęła
pakowanie do torebki porzuconych na biurku przedmiotów. Nad grzałką zawahała
się na chwilę, bo zupełnie nie pamiętała, skąd mogła mieć coś takiego?
Korkociągi, owszem, ale to „coś” lekko zardzewiałe z fragmentem parcianego
kabla? To chyba czyjś dowcip?! Bez żalu wrzuciła przedmiot rodem z komuny do
śmietnika, nie odnotowując przerażonego spojrzenia urzędniczki, która nijak nie
potrafiła się już skupić na swojej pracy. Zawartość jej własnej torebki daleko
odbiegała od tego, co miała na biurku, a co będzie ją straszyć po nocach
bardziej niż „załatwiani” nieboszczycy.
Dręczona niepewnym losem swojego
dowodu osobistego Dobrosława i brakiem wiadomości od męża, postanowiła jeszcze
raz rzucić okiem w mroczne wnętrze swojej torebki. No i odkryła, że wewnętrzna
kieszonka, zapinana na zamek jest z boku lekko rozdarta. Na tyle jednak, by
umożliwić zmianę miejsca spoczynku dowodu pod podszewkę. Dobrosława sięgnęła
głębiej, bardziej rozrywając dziurę i głęboko wymacała parę monet, oraz kawałek
cennego plastiku. Triumfalnie wyciągnęła swój dowód osobisty i położyła przed
niepewnie uśmiechającą się urzędniczką. Kiedy kobieta z nadludzkim pospiechem
zajęła się kontynuacją formalności pogrzebowych, Dobrosława zadzwoniła do męża.
- Julek, wracaj już! Dowód miałam
przy sobie! – oznajmiła z uśmiechem.
Nie mogła widzieć jego bezbrzeżnej
ulgi. Po bezskutecznym przewróceniu niemal całego mieszkania do góry nogami w
stylu poszukiwań okularów przez pana Hilarego, rozważał kucie ścian i odrywanie
paneli. Nawet przygotował potrzebne narzędzia, ale zamyślił się właśnie nad
sposobem robienia skrytek na dowód osobisty w suficie, gdy zadzwoniła małżonka,
nieświadoma, że właśnie szczęśliwie ocaliła sąsiadów z góry przed „upadkiem” na
niższe piętro.
Tymczasem Dobrosława wybuchła
niepohamowanym śmiechem, podejrzewając swoją figlarną babcię Apolonię o tego
psikusa z grzałką i pośmiertnie już z dowodem osobistym. Szalony śmiech niósł się
po urzędowych korytarzach i jako nieadekwatny do rodzaju załatwianych
formalności, wzbudzał grozę w oczekujących za drzwiami interesantach oraz samej
urzędniczce, która z racji pełnionych obowiązków nie mogła się ratować
ucieczką.
Być może jeszcze tylko babcia
Apolonia podzielała wesołość Dobrosławy, ale tego już się nikt z tego świata nie
dowie.
Monika B. Janowska