niedziela, 17 listopada 2019

Kłopoty z imionami cz. 2


Zadziwiająca torebka czy figlarna nieboszczka

 
fot. Monika B. Janowska
Damska torebka słynie ze swej zadziwiającej zawartości, wnętrza kryjącego nierzadko prawdziwe skarby i zaskakujące przeznaczeniem przedmioty. Nie przestaje fascynować, zaskakiwać albo i porządnie zirytować.
Wszystkich tych odczuć na raz doświadczyła Dobrosława, załatwiająca formalności pogrzebowe, przed biurkiem nadzwyczaj poważnej urzędniczki. Nastrój i okoliczności nie należały do rozrywkowych, ale w Dobrosławie narastało dziwne uczucie rozbawienia. Znając się doskonale (bo żyła ze sobą prawie czterdzieści lat!), wiedziała, że stres, silne emocje sprawiały, że nie potrafi się zachować adekwatnie do sytuacji tylko zawsze na odwrót.
Babcię Apolonię bardzo kochała i w sercu rozpaczała z powodu tej bolesnej straty. Stojąc przed biurkiem posępnej urzędniczki, wypełniającej skrupulatnie niezbędne dokumenty, Dobrosława wspominała swoją ukochaną babcię, która z pewnością nie zniosłaby smutku czy powagi, na pewno rzucając jakiś komiczny komentarz czy nawet robiąc jakiegoś psikusa. Nawet ze śmiercią na karku nie traciła poczucia humoru i energii, wprowadzając prawdziwe zamieszanie w rodzinie bliższej i dalszej. Babcia Apolonia zdążyła się ze wszystkimi pożegnać, wydać jasne dyspozycje co do pogrzebu, obecności na stypie niektórych krewnych i przykładnie pogonić kota tym z rodziny, którzy na to w jej mniemaniu całe życie zasługiwali. Dobrosława jako najstarsza i najukochańsza wnuczka nie miała czasu na porządną rozpacz, bowiem nadaktywna przed śmiercią babcia, obarczała ją wciąż nowymi polecaniami i szalonymi pomysłami, jak choćby szukanie kwatery nad samym morzem albo i oceanem dlaczego nie?! Ruch krewnych wzmógł się na intensywności, gdy staruszka zadzwoniła do swojej młodszej siostry Aurelii, z którą nie rozmawiała od dobrych dwudziestu lat i oznajmiła mimochodem, że udało się jej odzyskać majątek po rodzicach spod Wilna i jakieś tam rodzinne pamiątki w złocie i srebrze. Kiedy słynąca z pazerności siostra pochylała się nad Apolonią, by uzyskać informację o rzekomym majątku, ta udawała totalną sklerozę i zaczęła opowiadać historie z młodości, o których Aurelia wspominać nie chciała i skrywała skrzętnie przed mężem.
Cała babcia, westchnęła Dobrosława, uśmiechając się do tych wspomnień.
- Dowód osobisty, poproszę! – ostre brzmienie głosu urzędniczki, przywracało niejednego interesanta do rzeczywistości, więc i w tym wypadku nie stało się inaczej.
Dobrosława od razu sięgnęła do torebki, stawiając ją na blacie wolnego od bałaganu biurka urzędniczki. Dowód osobisty, zawsze spoczywał w przegródce w portfelu, chyba, że tam go nie było i wtedy kolejną lokalizacją była wewnętrzna kieszonka w torebce zamykana na zamek, chyba, że i tam go nie było… A nie było! Inne lokalizacje pozostawały niewiadomą.
Dobrosława rozpoczęła szalone poszukiwania po swojej torebce, wspierana przez przejętego męża Juliana, stojącego dotąd z boku i kontemplującego zakratowane okno. Razem poczęli energicznie wyciągać wszystkie przedmioty, nierzadko dumając nad ich obecnością. Piętrzący się na biurku stosik, z bezbrzeżną rozpaczą lustrowała urzędniczka pedantycznie ustosunkowana do swego miejsca pracy. Obecność dwóch korkociągów, w tym jeden z korkiem, plastikowego pistolecika na wodę, metalowego samochodzika z jednym kołem, niezliczonej ilości paragonów i rachunków czy wreszcie fragmenty archaicznej grzałki do wody pamiętającej czasy głębokiej komuny, omal nie doprowadziły nieszczęsną kobietę do panicznej ucieczki.
Tymczasem Dobrosława pospiesznie analizowała swoje życie w ciągu najbliższych miesięcy i potencjalne miejsca, w których dowód mógł być przechowany albo użytkowany. Nic, absolutnie nie wskazywało, że w torebce go nie powinno być. A nie było! Ostatecznie porzuciła daremne poszukiwania i rozważania.
- Julek! – rzuciła w stronę męża, który dziwnie zadumał się nad grzałką do wody. – Dowód musi być w mieszkaniu! Jedź szybko i szukaj!
Kiedy małżonek w pospiechu opuścił biuro, Dobrosława spokojnie zaczęła segregować rachunki i paragony, pozbywając się tych nieważnych i zbędnych w urzędowym śmietniku. Potem równie spokojnie rozpoczęła pakowanie do torebki porzuconych na biurku przedmiotów. Nad grzałką zawahała się na chwilę, bo zupełnie nie pamiętała, skąd mogła mieć coś takiego? Korkociągi, owszem, ale to „coś” lekko zardzewiałe z fragmentem parcianego kabla? To chyba czyjś dowcip?! Bez żalu wrzuciła przedmiot rodem z komuny do śmietnika, nie odnotowując przerażonego spojrzenia urzędniczki, która nijak nie potrafiła się już skupić na swojej pracy. Zawartość jej własnej torebki daleko odbiegała od tego, co miała na biurku, a co będzie ją straszyć po nocach bardziej niż „załatwiani” nieboszczycy.
Dręczona niepewnym losem swojego dowodu osobistego Dobrosława i brakiem wiadomości od męża, postanowiła jeszcze raz rzucić okiem w mroczne wnętrze swojej torebki. No i odkryła, że wewnętrzna kieszonka, zapinana na zamek jest z boku lekko rozdarta. Na tyle jednak, by umożliwić zmianę miejsca spoczynku dowodu pod podszewkę. Dobrosława sięgnęła głębiej, bardziej rozrywając dziurę i głęboko wymacała parę monet, oraz kawałek cennego plastiku. Triumfalnie wyciągnęła swój dowód osobisty i położyła przed niepewnie uśmiechającą się urzędniczką. Kiedy kobieta z nadludzkim pospiechem zajęła się kontynuacją formalności pogrzebowych, Dobrosława zadzwoniła do męża.
- Julek, wracaj już! Dowód miałam przy sobie! – oznajmiła z uśmiechem.
Nie mogła widzieć jego bezbrzeżnej ulgi. Po bezskutecznym przewróceniu niemal całego mieszkania do góry nogami w stylu poszukiwań okularów przez pana Hilarego, rozważał kucie ścian i odrywanie paneli. Nawet przygotował potrzebne narzędzia, ale zamyślił się właśnie nad sposobem robienia skrytek na dowód osobisty w suficie, gdy zadzwoniła małżonka, nieświadoma, że właśnie szczęśliwie ocaliła sąsiadów z góry przed „upadkiem” na niższe piętro.
Tymczasem Dobrosława wybuchła niepohamowanym śmiechem, podejrzewając swoją figlarną babcię Apolonię o tego psikusa z grzałką i pośmiertnie już z dowodem osobistym. Szalony śmiech niósł się po urzędowych korytarzach i jako nieadekwatny do rodzaju załatwianych formalności, wzbudzał grozę w oczekujących za drzwiami interesantach oraz samej urzędniczce, która z racji pełnionych obowiązków nie mogła się ratować ucieczką.
Być może jeszcze tylko babcia Apolonia podzielała wesołość Dobrosławy, ale tego już się nikt z tego świata nie dowie.

Monika B. Janowska


czwartek, 7 listopada 2019

"Polanim"

Karolina Przewrocka-Aderet
"Polanim"


okładka Wydawnictwo Czarne
Odległość między Izraelem a Polską wynosi około czterech tysięcy kilometrów. To jakieś trzy i pół godziny lotu. 
Od 1948 roku, od daty proklamowania niepodległego państwa ilość połączeń lotniczych się zwiększyła, znikły polityczne bariery i Izraelczycy często podróżują do swojej dawnej ojczyzny, do ojczyzny swoich przodków.

Odległość między Polską a Izraelem przecinają linie, które z lotnictwem nie mają nic wspólnego, a które łączą oba kraje w sposób szczególny. To wspomnienia dobre i złe wspólnej, nierzadko brutalnie utraconej koegzystencji, to rodzinne więzi, to sentyment i tęsknota za krajem dzieciństwa, młodości, krajem przodków. To też złe doświadczenia, krzywdy, to groby najbliższych i pomniki ich zagłady, to tęsknoty za utraconym światem.

Z ogólnego planu autorka przechodzi znakomicie do szczegółów. Oddaje głos reprezentantom wszystkich pokoleń i kolejnych fal emigracji, ich dzieciom, wnukom, by przedstawić trudne początki młodego-starego państwa i trudne początki emigrantów zarówno tych, którzy przybyli przed wojną z entuzjazmem i zapałem, by budować nowe państwo, po uciekinierów i ocalałych z Holokaustu, emigrantów po 1957 roku i wypędzonych z 1968 r. Wszyscy przybyli z Polski i nazywani są Polanim.

Jedni tracą więź z Polską, inni przenoszą ją w izraelskie dzielnice, kibuce, angażują się w pracę na rzecz dobrych relacji, propagowania polskiej kultury, inni zrywają z nią raz na zawsze i przekazują dzieciom, wnukom złe doświadczenia i pamięć o doznanych krzywdach. Poszczególne losy splatają się ze sobą, mieszają i wywierają wpływ na młode pokolenie Izraelczyków. 

Mnie książka wydaje się bardzo sprawiedliwa i zrównoważona emocjonalnie. To nie są łatwe tematy, bo po obu stronach zawsze znajdą się źli ludzie. I dlatego myślę, że najlepszym podsumowaniem wzajemnych polsko-żydowskich relacji, nierzadko skomplikowanych i trudnych do udźwignięcia, wypełnionych pretensją, oskarżeniami są słowa jednej z bohaterek, że "zło nie ma narodowości i że to cecha ludzka."

Monika B. Janowska

wtorek, 5 listopada 2019

Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie


Targowe wspomnienie


Pamiętam, że gdy jeździłam na Międzynarodowe Targi Książki w Warszawie, dawno, dawno, dawno temu, towarzyszyły mi bardzo pozytywne emocje i wręcz niesamowite podniecenie. Pamiętam, jak zanurzałam się z rozkoszą w labirynty stoisk, piętrzących się wokół regałów, uginających się pod ciężarem książek, przeciskałam w tłumie i płynęłam z tłumem. W gorączce, w czytelniczym szaleństwie kupowałam i brałam, by po kilku godzinach objuczona niemożliwie pękającymi od nadmiaru katalogów i książek torbami biec na dworzec, by zdążyć na pociąg albo autobus do Legnicy.

https://scontent.xx.fbcdn.net/v/t1.15752-0/p280x280/75478411_431342430737387_1971052022182445056_n.jpg?_nc_cat=107&_nc_oc=AQkkWj4N5y2gYjfc02C-gBDrDm0EFEftA3ySDqSw2mvK4tctBJhIj2vFCz4fRYm-Vuk&_nc_ad=z-m&_nc_cid=0&_nc_zor=9&_nc_ht=scontent.xx&oh=88fbff86b59b870d167e4ad1f90b398e&oe=5E44FA95
fot. Bojan


Pamiętam jeszcze to potworne zmęczenie, ból kręgosłupa i nóg, które pokonywały kilometry powierzchni targowej, ale i niewymowne szczęście mola książkowego, gdy rozkładałam swoje książkowe zdobycze, skarby. I jeszcze jedno uczucie towarzyszyło mi podczas wizyty na targach – zazdrość. Jak ja zazdrościłam tym wszystkim pisarzom dumnie stojącym, siedzącym, rozmawiającym i podpisującym… Marzyłam wtedy, że kiedyś i mnie przypadnie w udziale taka przyjemność, że wreszcie napisze książkę i zobaczę samą siebie podpisującą dumnie własne książki.
No i masz! Marzenia się spełniają! Aczkolwiek pisarką nie zostałam z zazdrości, co może wynikać z powyższych wspominek.  
W tym roku po raz pierwszy byłam na targach książki jako autorka. Oczywiście, cieszyłam się, ale całą drogę do Krakowa towarzyszył mi również lęk. Moja nieokiełznana i zawsze nadaktywna wyobraźnia podsuwała mi wizje mnie wciśniętej w kącik na stoisku wydawnictwa, pomijanej, ignorowanej, coraz bardziej kurczącej się i niewidocznej dla odwiedzających targi Czytelników. W dodatku dręczonej wyrzutami sumienia, że zajmuję czas i miejsce jakiemuś bardziej medialnemu autorowi. I tak dalej i tak dalej w stronę coraz bardziej pesymistycznych projekcji.
Na szczęście, w tym wypadku wizje się NIE spełniły!
Jakież było moje zaskoczenie, że czekała na mnie moja wierna Czytelniczka, pani Lucyna z Krakowa! Ledwie zdążyłam się pojawić, przywitać, gdy podeszła i rozpoczęłyśmy rozmowę o moich książkach, o moich bohaterach! Niesamowite! 

https://scontent.xx.fbcdn.net/v/t1.15752-0/p480x480/74511435_425847554981967_5904842487331028992_n.jpg?_nc_cat=104&_nc_oc=AQl1Wemp1lGbFNWzLYFOU98Tx4dnH8u8YdMKQ-JpEbjq0BRWitc2jDDfW9W10l797e4&_nc_ad=z-m&_nc_cid=0&_nc_zor=9&_nc_ht=scontent.xx&oh=a233ab452f69c58f6c4e72117522adfd&oe=5E4A60E2
fot. Bojan
Potem już mogło być tylko lepiej. Szczególnie w tak znakomitym towarzystwie pisarek Anny M. Brengos i Moniki Chodorowskiej, zapraszanie nowych Czytelników do poznania naszej twórczości, było czystą przyjemnością i niezwykłą przygodą.
Pragnę podziękować Wydawnictwu Lucky za zaproszenie, klimat i wyrozumiałość,  Annie i Monice za wsparcie i świetną atmosferę oraz przede wszystkim Czytelnikom, którzy przybyli, poświecili chwilę uwagi na wysłuchanie mnie, na rozmowę, choć atrakcji na targach było bardzo wiele i wreszcie odchodzili z moją najnowszą książką pod pachą. Szczególnie wspominam też bardzo młodą dziewczynę (moją imienniczkę), która nieśmiało podeszła do mojego stolika, z którą chwilę rozmawiałam o jej pisaniu, o książkach i w której dostrzegłam samą siebie sprzed lat. Trzymam kciuki, kochana!

https://scontent.xx.fbcdn.net/v/t1.15752-0/p480x480/74395013_1314624238710508_3116715697778982912_n.jpg?_nc_cat=101&_nc_oc=AQkuPg6uT0R_FOpScazxMtWsgSmU3LaImxFKQv_Xkt4eczONS398AUl-tVeq3wyb9VA&_nc_ad=z-m&_nc_cid=0&_nc_zor=9&_nc_ht=scontent.xx&oh=ea27ae0c0f5f7074187cc677953e963b&oe=5E4C9E17
fot. Bojan
No i jeszcze dziewczyna z Limanowej! Przecudowna miłośniczka książek, z którą wypiłyśmy kawę, poplotkowałyśmy o książkach i nie tylko...

https://scontent.xx.fbcdn.net/v/t1.15752-0/p480x480/72701043_496844647576223_2424428774243172352_n.jpg?_nc_cat=101&_nc_oc=AQnbjO6_De2Zf6kg9Mmj-EcVagzFJG_JhYurqy75BJs6VFSGv8lz897yKjinW8zWYrY&_nc_ad=z-m&_nc_cid=0&_nc_zor=9&_nc_ht=scontent.xx&oh=ec3d0967db091262eddb19340715fa58&oe=5E17E9E7
fot. Bojan

I jeszcze niezwykła sześcioosobowa rodzina, którą udało mi się przekonać do moich książek a mama tej świetnej czwórki dzieci zostanie moją bohaterką, bo jest równie niezwykła i zwykła, jak te moje ze wszystkich książek.
I wiele innych Czytelników, których miałam przyjemność poznania i krótkiej rozmowy, mając wielką nadzieję na dalsze spotkania.
To cudowne, że mogliśmy się spotkać i mam nadzieję, że jeszcze nie raz nam się uda porozmawiać.

Monika B. Janowska

Małe przyjemności