![]() |
fot. Monika B. Janowska |
-
Do jutra są zapisy na studniówkę… - rzuciła od niechcenia Nadia, gdy w
zaparowanej kuchni kroiłam kapustę na surówkę.
-
I? – burknęłam też od niechcenia, bo zawiesiła się na parę minut, gapiąc w
okno.
-
I nic – parsknęła. – Nie idę.
Porzuciłam
krojenie kapusty i odwróciłam się, aby potwierdzić z twarzy te emocje, które
usłyszałam w krótkiej odpowiedzi. Wydęte usta, błyszczące oczy, napełniające
się łzami. W lot odgadłam, że cholernie chce iść na tę studniówkę, ale gdzieś
tkwi przeszkoda. Nabrałam powietrza i weszłam na kruchy lód.
-
Dlaczego?
-
Jeszcze się pytasz?!
Lekkie
trzeszczenie lodu pod stopami. Westchnęłam. Jeszcze mogłam się wycofać,
zignorować, odwrócić się plecami i zająć pieprzoną kapustą. Nadia nie była moją
córką, lecz Pawła, mojego rosyjskiego męża. Oboje wychowywaliśmy od dwóch lat
nasze dzieci wspólnie, ale nigdy nie były rodzeństwem. Jednak znakomicie się
dogadywali. Radek, mój syn był młodszy od Nadii o dwa lata. Gorzej było między
mną a Nadią i Radkiem i Pawłem. Często dochodziło do sprzeczek i nieustannie
pojawiał się argument: „nie jesteś moją matką” i „nie jesteś moim ojcem”.
Niestety, ale biologiczne połówki, które nimi były, nie wykazywały
najmniejszego zainteresowania swoim potomstwem. Szczęśliwi, że ktoś wyręczył
ich z kłopotu wychowania dzieci, używali życia pełnymi garściami, ograniczając
się do rzadkich telefonicznych kontaktów.
Jako,
że zarzut „nie jesteś moją matką” tkwił w mojej głowie, w rozmowach z Nadią
stąpałam jak po kruchym lodzie. Mimo to, bardzo pokochałam Nadię i dobro
dziewczyny zawsze leżało mi na sercu w takim samym stopniu jak dobro Radka.
-
Załóżmy, że jestem totalną głupią blondynką… - zaczęłam ostrożnie, stawiając
kolejny krok. – Wyłóż mi to, jak krowie na rowie.
-
Co mam ci powiedzieć?! Przecież nie jesteś ślepa! – wybuchła z łzami w oczach.
-
Jestem ślepa! Dawaj! W końcu przyszłaś tutaj, aby pogadać a nie pomóc w kuchni.
Wielkie,
jak pestki śliwki łzy spłynęły po piegowatych policzkach dziewczyny. Serce mi
pękało i nadludzkim wysiłkiem powstrzymałam się, by nie utulić ją. Jednak już
się nauczyłam, że ona tego nie znosi. Taki gest, nawet szczery, przyniesie
odwrotny skutek.
-
Bo jestem brzydka, gruba i ruska! – rzuciła na jednym wdechu i już nie
powstrzymała cisnącej się rozpaczy.
Kruchy
lód trzeszczał pod moimi stopami coraz bardziej niebezpiecznie. Nie mogłam, ani
nie chciałam się wycofać.
-
To nieprawda – zaprotestowałam, siadając przy niej na narożniku. – To znaczy z
wyłączeniem narodowości.
Uśmiechnęła
się, ale zaledwie na sekundę i znów płakała, chowając twarz w dłoniach.
-
No, dobra, to też nie do końca nieprawda, bo masz polskie obywatelstwo –
kontynuowałam z bólem serca, przyglądając się łkającej Nadii.
-
I co z tego?! – rzuciła. – I tak mnie traktujecie jak ruską! Ruska! Ruska!
Tylko tak do mnie mówicie.
-
Ja?! – odruchowo spytałam.
-
Nie ty! Oni!
Domyśliłam
się, że w szkole zawsze znajdą się barany, leczące własne kompleksy i
dowartościowujące się kosztem innych. Westchnęłam, bo nie raz rozmawiałyśmy na
ten temat i nawet Paweł był w szkole na rozmowie na temat dyskryminacji.
Dyrektorka się przestraszyła, nauczyciele również, ale uczniowie i ich rodzice
mieli to gdzieś.
-
Ja jestem Polką a też nie miałam lekko w szkole…
-
Tak, tak, pamiętam, że byłaś okularnicą z krzywymi zębami… Ale teraz nie
jesteś…
-
No, tak. Znasz tę historię, więc ona cię już nie przekona – westchnęłam w
zadumie.
-
Nie! – wykrzyknęła i znów zaczęła płakać.
Wstałam,
aby zamieszać gulasz w garnku i zmniejszyć pod nim gaz. Rozpacz nastolatki,
rozpaczą nastolatki, ale obiad dla rodziny też musi być gotowy. Paweł zaraz
będzie miał przerwę i zjawi się w domu. Radek wróci z korepetycji.
Wracając
do Nadii, sięgnęłam po pudełko z chusteczkami.
-
Posłuchaj, Nadia! – rzekłam stanowczo, podając dziewczynie chusteczkę
higieniczną. – Chcesz im wszystkim dokopać?! Ale tak porządnie, aby pękli z
zazdrości?!
Wysmarkała
się i spojrzała na mnie załzawionymi oczami, nie kryjąc zdumienia.
-
Co masz na myśli? – parsknęła. – Wyślesz bandę komandosów? Wezwiesz trzy
wiedźmy z Makbeta?
Uśmiechnęłam
się. Poczułam się pewniej na lodzie, gdy usłyszałam żart. Jest jakaś
nadzieja.
-
Chętnie, ale nie mam takich znajomości. I jeszcze jedna przykra wiadomość: nie
mam też żadnych ukrytych mocy.
Tym
razem Nadia się uśmiechnęła. Lód pod moimi stopami wydawał się solidniejszy.
-
No i ? – spytała.
-
Pytanie tylko jak bardzo chcesz iść na tę studniówkę i jak bardzo chcesz im
pokazać, że jesteś mądrą, piękną, zgrabną Rosjanką? – spytałam twardo,
przybierając ton amerykańskiego trenera drużyny bejsbolowej, który motywuje
swoich zawodników w szatni na chwilę przed decydującym meczem.
Zmrużyła
oczy, rzucając złowrogie błyski.
-
Baaaardzooo…
-
I jesteś gotowa na ból, poświęcenie, pot i krew?
-
Nie przesadziłaś z krwią? – spytała podejrzliwie.
-
Nie wiem… może trochę… - udałam konsternację.
-
Okej. Jestem gotowa!
-
Obie jesteśmy Słowiankami, ale żadnych pląsów przy ognisku w nowiu księżyca,
rzucania uroków, wianków i błagania wszystkich bóstw o przychylność! Zrobimy to
w amerykańskim stylu! – oznajmiłam z pełną determinacją, mając przed oczami
Rockiego Balboa, Karate Kida i innych, którym się udało osiągnąć cel ciężkim
treningiem. - Kiedy ta studniówka?
-
Na początku stycznia.
-
Cholera, to trzy miesiące!
-
No, tak jakby.
Przyjrzałam
się Nadii, w którą udało mi się wcisnąć odrobinę nadziei. Urokliwie piegowata
buzia, piękne rude proste, gęste włosy, sięgające do połowy pleców, wielkie
czarne oczy z długimi rzęsami. Nie była grubaską. Owszem, nabrała ciała niemal
wszędzie, nie znajdując umiaru w jedzeniu chipsów i rozpieszczaniu przez Pawła
słodyczami, o co wielokrotnie się kłóciliśmy, ale nie było najgorzej. Tylko, że
to było moje spojrzenie. W klasie licealnej, której zdjęcie widziałam, zanim
zapadło się ciemność szuflady biurka Nadii, dziewczyny prezentowały się jak
modelki z wybiegu. Natura obdarzyła je figurą, ale rozumu niestety poskąpiła,
sądząc po kolejnych odejściach z liceum z powodu trudności z przyswajaniem
sobie materiału.
-
Cóż, wyzwanie, to wyzwanie – rzekłam, mocno trzymając się roli twardego
trenera. – Opracowujemy plan, ale nie ma żadnego sprzeciwu i odstępstwa?
Wchodzisz w to czy nie?
-
Po amerykańsku? – spytała, mrużąc podejrzliwie oczy.
-
No tak.
-
Wchodzę! To tylko trzy miesiące.
-
Nie, Nadia, to aż trzy miesiące i nie ma „że boli” i nie ma „nie chce mi się” i
nie ma „przepraszam rezygnuję” i nie ma „nie dam rady, daj mi spokój”…
-
Okej – przerwała mi, unosząc w górę ręce. – Możemy spisać kontrakt!
Zielonego,
bladego i jakiegokolwiek pojęcia nie miałam jak mam się zabrać do tego, ale nie
mogłam już zawrócić. Nie mogłam zawieść Nadii, która jakby dostała skrzydeł.
Obiad zjedliśmy w tak radosnej atmosferze, jakiej chyba nigdy u nas nie było,
odkąd zdecydowaliśmy się wszyscy zamieszkać razem. Zarówno Paweł, jak i Radek
przyglądali nam się z milczącym zainteresowaniem i podejrzliwością, jak
szczebiotałyśmy do siebie nad talerzami.
Jednak
trzeba było się wziąć ostro do roboty! Po kilku godzinach spędzonych w
Internecie na szukaniu cudownych recept, sposobów, porad, wcale nie wzbogaciłam
się w wiedzę. Od nadmiaru czasem śmietnikowych informacji rozbolała mnie głowa.
W dodatku krytycznie przyglądałam się sobie, dostrzegając nadmiar ciała albo
raczej tłuszczu, zmarszczki i zniszczone dłonie.
-
Czy ja jestem gruba? – zaatakowałam Pawła znienacka, gdy wieczorem wychodził
spod prysznica.
Nie
dał się zbić z tropu. Jeszcze mokry, pachnący żelem podszedł do mnie, objął i
przyciągnął do siebie władczo, aż mi dech zaparło. Zamiast odpowiedzi
otrzymałam namiętny pocałunek i po chwili bardzo twardy dowód, uniemożliwiający
wszelką dyskusję na temat nieatrakcyjności mojego kobiecego ciała.
Paweł zasnął a ja nie mogłam wciąż przestać myśleć o planie, którego ułożenie
opornie mi szło. A gdzie realizacja? Kochałam Pawła, pokochałam Nadię jak swoją
własną córkę, choć ta miłość nieustannie obfitowała w trudne momenty. Nie
chciałam zmarnować swojej szansy. Po cichu podniosłam się z łóżka i ruszyłam do
kuchni.
Agatha
Christie podobno budowała swoje historie przy myciu naczyń. Mnie pomagały w myśleniu czynności
związane z gotowaniem i porządkami. Pełna zapału rozejrzałam się za jakimś zajęciem,
ale ledwie sięgnęłam po miotłę, by choć pozamiatać, gdy pomyślałam o mojej
mamie. Nie była gruba. Babki też nie były grube. Mama Nadii też nie była gruba.
Może jej mama już tak i Pawła również. Zrobiłam w głowie pospieszny przegląd
pokoleń z naciskiem na żeńską część przodków. Potem przeanalizowałam swoje
przyjaciółki, koleżanki. Nie wszystkie były szczupłe teraz. Niektóre nadal się
świetnie trzymały. Niektóre były chore na tarczycę czy inne cholery, które blokowały skuteczne chudnięcie. Inne obżerały się świństwami i słodyczami, za nic mając
terroryzm diet.
Ostatecznie postanowiłam zadzwonić po radę do tych, które nie są grube. Po jedną radę jak
utrzymują to, co mają dla wielu kobiet tak nieosiągalne: zgrabną sylwetkę.
Oczywiście,
nie patrzyłam na zegarek, gdy wykonałam pierwszy telefon do Beaty, mojej
przyjaciółki ze szkoły średniej.
-
Kurwa! Masz pojęcie, która jest godzina?! – ryknęła mi w słuchawkę, zawsze
niezawodnie dodając przekleństwo.
-
Nie dzwonię, aby spytać o godzinę, ale o jedną radę, jak być szczupłą?! Dawaj
od razu pierwsze, co ci do głowy przychodzi.
-
Kretynka!
-
Rada, skup się i zaraz pójdziesz spać!
-
Kurwa! Nie pić alkoholu! – wykrzyknęła i rozłączyła się.
Podobnie
przebiegały pozostałe rozmowy tej nocy, choć już nie obfitujące w przekleństwa
i o różnym stopniu rozespania i irytacji. Ale rady skrupulatnie notowałam, choć
niektóre się powtarzały:
-
Nie jeść fast foodów!
-
Nie jeść słodyczy, chipsów i lodów!
-
Tańczyć taniec brzucha…
-
Nie wiem, może biegać…
-
Jeść owoce i warzywa. Żadnego mięsa.
-
Zapisać się na wodny aerobik, ale nie ze starszymi paniami, bo spowalniają…
-
Prawidłowo oddychać i wciągać brzuch.
-
Ćwiczyć i nie jeść.
No
i na koniec rada mojej mamy: „Wyrzucić wszystkie spodnie!”
Nazajutrz, gdy tylko Radek wybiegł do
szkoły a Paweł poszedł do warsztatu,
przedstawiłam Nadii plan ze wszystkimi punktami.
-
Przepraszam, ale kiedy mam się uczyć? – spytała ze łzami w oczach.
Wyszła
do szkoły, nawet nie rzucając mi zdawkowego „cześć”. Może
przesadziłam? Wiedziałam też, że sama nie dam rady i Nadia również. Wsparcie potrzebne od zaraz, pomyślałam i pełna
determinacji i podniecenia pobiegłam od razu do warsztatu, do Pawła.
Gdy
tylko pojawiłam się w środku, Paweł wysunął się spod jakiegoś samochodu z
uśmiechem. Za to go kochałam najbardziej, że dawał mi odczuć, że jestem na
świecie najważniejsza i nic poza mną nie jest ważne. No i jeszcze Nadia.
Wiadomo! Córeczka tatusia! To właśnie zamierzałam wykorzystać.
Ledwie
podniósł się do pozycji pionowej, pociągnęłam go za łokieć w stronę
niewielkiego kantorka, pełniącego funkcje biura. Paweł nie krył zadowolenia,
spodziewając się… no cóż, na pewno nie rozmowy. Przynajmniej na początku musiałam
go rozczarować.
-
Paweł, czy ty kochasz swoją córkę? – spytałam, siadając na biurku.
-
Przecież wiesz… - odpowiedział zdezorientowany.
-
A wiesz, że ona chce iść na studniówkę?
-
No i co?
-
A zrobiłbyś dla niej wszystko?
- Co to za podchody? - spytał zniecierpliwiony. - Chcecie kasę na sukienkę od Diora czy buty od Blahnika?
-
O! A skąd ty się tak znasz?
-
Z filmów, którymi mnie katujesz!
-
Ja cię katuję?! – udałam oburzenie. - Przecież uwielbiasz ze mną oglądać
komedie romantyczne.
-
No i popatrz jakie to edukacyjne. Ale o co chodzi? Powiesz wreszcie? – spytał i usiadł na
obrotowym krześle przy biurku. – Możesz usiąść na sofie dla klientów, bo nie
mogę się skupić?
Posłusznie
przeszłam na czerwoną sofę i opowiedziałam Pawłowi o swoim planie. Nie tylko
Nadia ma go wcielać w życie, ale i my. Inaczej ona się załamie.
-
Wszystko rozumiem, że się tak przejęłaś, ale…
-
Nie może być żadnego „ale”, Pasza.
-
No odpuść mnie i Radkowi chociaż ten taniec brzucha i wodny aerobik – zajęczał
żartobliwie i zrobił błagalną minę, której nie mogłam się oprzeć.
Roześmiałam
się i podbiegłam, by się przytulić. Jakie to cudowne, że w swoim pokręconym
życiu, spotkałam takiego mężczyznę, jak Paweł. Późno, co prawda, ale jednak
musi mi starczyć na dalsze lata. Oczywiście, na przytuleniu się nie skończyło,
ale to właśnie jest niewątpliwy urok idealnych związków.
Zatem
wszyscy biegaliśmy. Paweł powłócząc nogami po całym dniu spędzonym w warsztacie. Radek z miną katorżnika odrywany niemal siłą od komputera. Za to na siłownię i basen z przyszywaną siostrą jeździł chętnie. Nasza dieta
uległa zmianie i zdarzało się, że dopadały mnie ataki zwątpienia, gdy czułam
głód i wtedy po kryjomu płakałam w łazience. Zdarzało się, że konspiracyjnie
podjadaliśmy z Pawłem na mieście w ramach kolacji we dwoje.
Nadia
podporządkowała się z podziwu godną determinacją. Najgorzej poszło ze
spodniami, które w jeden dzień zaniosłyśmy do kontenera, po wielogodzinnych
kłótniach o każdą nogawkę. Zakupy, znacznie poprawiły nadąsanej dziewczynie
humor a ja na wszelki wypadek nie wspominałam komu zawdzięcza rozstanie ze
spodniami, bo moją mamę Nadia traktowała jak swoją babcię a moja mama ją
uwielbiała. Na taniec brzucha zapisałam się również i ja, ale po trzech
zajęciach, gdy omal nie wypadł mi dysk, zrezygnowałyśmy na rzecz salsy.
Pierwsze
sukcesy zaczęły się pojawiać po miesiącu. Na początek Radek wygrał szkolne zawody w
bieganiu i zakwalifikował się do dalszych etapów kolejnych zawodów.
Nadia zmniejszyła swoją wagę nieznacznie, ale zaproponowano jej udział w
zawodach pływackich. Paweł przestał narzekać na bóle kręgosłupa i zapisał nas
na maraton. No i ja, zaczęłam mieścić się w rzeczy sprzed ciąży oraz zyskałam
wdzięczność Nadii.
Tymczasem
termin studniówki zbliżał się nieubłaganie. Świętowaliśmy dobrze zakończone
półrocze, a potem kupiłyśmy przepiękną zieloną suknię, która tak fantastycznie
komponowała się z rudymi włosami Nadii. No i co najważniejsze podkreślała figurę.
Może nie anorektycznej modelki, ale zgrabnej i powabnej młodej kobiety. Wszyscy
zaniemówiliśmy, gdy weszła do salonu, by zaprezentować się w sukience i
fryzurze.
-
Poczekaj! – powstrzymałam ją w progu i pobiegłam po moje czarne szpilki od
Blahnika. Jedyny drogi zakup, na który sobie pozwoliłam, wydając moją odprawę,
gdy zwalniano mnie z banku po dwudziestu latach pracy. Czyste szaleństwo, ale
nigdy go nie żałowałam, bo buty były tego warte. Zakładałam je na różne okazje
i nigdy się nie zestarzały. Teraz postawiłam szpilki przed Nadią a ona się
rozpłakała.
-
Załóż – zachęciłam ją. – Na szczęście mamy taki sam rozmiar.
-
Wejdziesz tam jak caryca Katarzyna II i dokonasz rozbioru Rzeczypospolitej –
zażartował Radek.
-
Ani mi się waż! – zaprotestowałam, grożąc palcem. - Wystarczy, jak kilku
chłopaków straci głowę a dziewczynom opadną szczęki. Poprzestańmy tylko na tym…
Roześmialiśmy
się wszyscy ze łzami szczęścia w oczach. Paweł ujął moją dłoń i
pocałował, szepcząc ze wzruszenia: „Boże, jak ja cię kocham”.
No
i nadszedł ten dzień. Nadia poszła na studniówkę ze starszym szkolnym kolegą
Radka, Mateuszem, który zgodził się towarzyszyć w ciemno, w tajemnicy przekupiony
przez mojego syna jakimiś punktami w grze komputerowej. Chłopak pewny, że
będzie towarzyszył maszkaronowi, nawet wcześniej nie spotkał się z Nadią. Jednak,
gdy zjawił się o umówionej porze i zobaczył dziewczynę, zaniemówił i przez
dobrą minutę nie było z nim kontaktu.
Nadia
wróciła nad ranem, ale z głośnym i przejmującym płaczem. Przerażeni zlecieliśmy
się wszyscy do salonu, gdzie chlipała w poduszkę, krzycząc: „co ja teraz
zrobię?!”
-
Co się stało, na miłość boską?! – ryknął Paweł przerażony nieziemsko, daremnie
próbując przytulić córkę. – Co oni ci zrobili?
-
Może chcieli zmienić bieg historii i chcieli carycę rozebrać – burknął zaspany
Radek, ale został spiorunowany naszymi potępieńczymi spojrzeniami.
-
Przepraszam, przepraszam cię, Dorota – wyszlochała Nadia. – Wybacz mi, ja ci
wszystko oddam.
-
Ale co się stało? – spytałam zdezorientowana i naprawdę przestraszona, że ktoś
mógł Nadii wyrządzić krzywdę.
-
Buta zgubiłam! – ryknęła i ponownie zajęła się szlochem w poduszkę.
Odetchnęliśmy
z ulgą. Kamień, głaz gigantyczny spadł nam z serc.
-
Pal licho, tego Blahnika! – wykrzyknęłam wspaniałomyślnie. – Powiedz, jak było?
Wydmuchała
nos w podsuniętą jej skwapliwie przez Radka chusteczkę.
-
Ale naprawdę się nie gniewasz? – spytała, przecierając oczy.
-
Nie. Tylko jak mogłaś zgubić jednego buta?
-
Bo uciekałam. Ja już tańczyć nie miałam siły. Każdy chciał ze mną tańczyć.
Obłęd totalny. Dziewczyny mnie w kiblu zatrzasnęły, abym już na tę salę nie
wychodziła, ale mnie nauczycielka od matematyki uwolniła. Jednak, jak już
chłopaki zaczęli się kleić do mnie, to już nie fajnie się zrobiło. No i
uciekłam po prostu, ale w taksówce poczułam, że nie mam tego buta…
-
Kopciuszek! – wykrzyknął Radek, zaśmiewając się w głos. – Nie martw się! Jutro
twój książę Mateusz się zjawi z tą swoją opadniętą szczęką i wniesie
triumfalnie twojego buta.
Roześmialiśmy
się szczęśliwi. Nie mogliśmy zasnąć, więc przenieśliśmy się do kuchni, wciąż
rozmawiając. Dopiero, gdy postanowiliśmy wrócić do łóżek, Nadia przytuliła się
do mnie mocno i powiedziała: „dziękuję, mamo”. I co warte jest całe
ekskluzywne, markowe i drogie obuwie świata, wobec takiego wyznania, od którego
lawa miłości i wzruszenia rozlała się w moim wnętrzu.
Nazajutrz
przed naszym domem pojawił się but Blahnika. Niestety, nie przyniósł go Mateusz
ani inny kandydat na księcia, lecz pan Władzio, wuefista przed emeryturą. Wychodząc ze
studniówki nieco wcześniej, tuż po Nadii, potknął się o leżący but i
nieco poturbował. Nie miał jednak żalu, pozbierał się i domyślił, że
właścicielką musiała być Nadia, która w biegu potrąciła go w drzwiach i niemal
przed nosem ukradła mu zamówioną taksówkę. Zatem na swojego księcia Nadia musi jeszcze poczekać. Oby nie tak
długo, jak ja na swojego.
Monika
B. Janowska
Dzień dobry pani Moniko. Zanim spotkasz księżniczkę pocałujesz wiele żab. Tak nawinął pewien raper. Bardzo ładne opowiadanko. Jaki morał - trzeba ćwiczyć i nie pić alkoholu - wówczas uczynimy swoje życie lepszym. Optymistyczny wydźwięk ma ten tekst. Kłaniam się.
OdpowiedzUsuń