![]() |
fot. Monika B. Janowska |
Wiosenne,
poranne słońce mściwie przebijało się przez rolety i sprawiało, że młodej
kobiecie, uwięzionej w swoim dwupokojowym mieszkaniu niczym księżniczka w
wysokiej wieży (chociaż mieszkała na parterze), chciało się płakać. Co tam
płakać?! Wyć! Wyć się chciało, pełną i obfitą piersią wyrzucać z siebie spazmy,
łkania i zawodzenia!
Kolejny
tydzień izolacji…
Marząc
by ponownie zasnąć i przespać jak najwięcej dnia, zmniejszając tym samym czas
rozpaczy, smutku i nudy, Alma Kręciołek nakryła głowę kołdrą. Kolejny dzień
przymusowej izolacji z powodu pandemii albo epidemii albo i tego i tego.
Kolejny dzień przybliżający Almę do totalnego szaleństwa. I jeszcze ta podła
wiosna! Zamiast lać deszczem, dmuchać porywistym wiatrem i straszyć ponurym
niebem, to podkręca temperaturę, zieleni wszystko wokół, rozjaśnia słońcem i
jak z megafonu puszcza śpiew ptaków! A to świeże, wiosenne i pozbawione
samochodowych spalin powietrze?! Bezczelnie wdziera się przez otwarte okna i
drwi z przymusu izolacji. I wszystko to na złość ludziom zamkniętym w domach, w
kamienicach i blokach! Ludziom takim jak Alma!
Kobieta
odrzuciła energicznie kołdrę, bo skończył się już tlen i szybciej straciłaby
przytomność niż błogo zasnęła.
-
Zostań w domu! Zostań w domu! – przedrzeźniała, dźwigając się z łóżka i ruszając
w żółwim tempie do kuchni.
Właściwie
najpierw chciała iść do łazienki, ale zanim tam dotrze i stanie oko w oko ze
swoim spojrzeniem w lustrze, potrzebuje solidnego wsparcia. Bardzo solidnego! Weszła
do kuchni i od razu sięgnęła do lodówki, jednocześnie uruchamiając połączenie
wideo na swoim smartfonie. Niemal do połowy opróżniona butelka wódki, kupiona w
początkach zarazy z przeznaczeniem jako środek dezynfekujący, teraz stuknęła
głucho o blat stołu, sygnalizując swoją gotowość do działania terapeutycznego.
Tymczasem na ekranie telefonu pojawiła się zniekształcona przez słabe
połączenie, twarz starszej kobiety. Alma zdążyła już napełnić kieliszek i
wykrzywić się z niesmakiem, gdy mocny zapach alkoholu podrażnił zmysł
powonienia.
- Znowu pijesz! – rzuciła z pretensją i nieco
bełkotliwie ciotka Ryszarda, z którą Alma zawsze łączyła się w takich chwilach.
– Skończysz jak ja!
Alma
przytaknęła i jednym haustem opróżniła kieliszek wódki. Co jak co, ale pić sama
nigdy nie lubiła, bowiem wpojono jej, że nawet nie wypada i zawsze to musi być
w towarzystwie, bo wtedy nie wychodzi się na alkoholika. No i nie pić na czczo,
bo też szybciej się uzależnia. Było też gdzieś, że kobieta nie powinna żłopać
mocnego alkoholu, a jeśli już musi, to lekko zwilżyć usta. Cóż, ciotce Ryśce, która
teraz po drugiej stronie internetowego łącza bez pardonu pociągnęła spory łyk
ze swojej butelki, nigdy takie zasady nie obchodziły. Jako totalna zakała
rodziny, piła, upijała się i samotnie, i w towarzystwie, i o każdej porze, i w
każdych ilościach, z pełnym żołądkiem albo zazwyczaj pustym. Niejeden śmiałek z
rodziny wiedziony misyjnym zapałem, próbował Ryśce pomóc, ale ostatecznie
został pokonany przez jeszcze większy niż alkoholizm upór wcale
niezainteresowanej zerwaniem z nałogiem ciotki. Nikomu nie wadziła, nikogo nie
pogrążała w traumie, psychicznej ruinie i nie chowała żadnych przyszłych
pokoleń alkoholików, bowiem pędziła swój żywot samotnie i bezdzietnie, więc
ostatecznie nikt już nie podejmował misyjnych działań wobec Ryszardy Wąskiej.
-
Kiepsko wyglądasz… - zauważyła ciotka,
mrużąc oczy i zbliżając twarz do obiektywu kamery.
Alma
odruchowo się cofnęła, jakby Ryszarda miała wzorem bohaterów „Ucieczki z kina
Wolność” albo „Purpurowej róży z Kairy” przedostać się na drugą stronę ekranu i
znaleźć się w jej ciasnej kuchni.
- Rozpijasz się przez te lustra, dziewczyno
- podsumowała smutno ciotka, kończąc mikroskopijną
obserwację siostrzenicy i oddalając twarz od ekranu.
Alma
posępnie pokiwała głową i z lekkim obrzydzeniem napełniła ponownie kieliszek.
Taaak,
z zagrożeniem, zakażeniem, odmianą „koronawirus” we wszystkich przypadkach we
wszystkich telewizjach, portalach i radiach, ze wskaźnikami umieralności
puszczanymi na pasku, paniką, strachem, lękiem przed zachorowaniem mogła sobie
poradzić, wyłączając telewizję, odcinając się od informacji i zostając w domu.
Przynajmniej przestawała mieć ataki paniki, gdy tylko widziała ludzi w maskach
i rękawiczkach. Nie wspominając o kompletnym stroju w relacjach ze szpitali,
gdy odczuwała przemożną potrzebę mierzenia sobie temperatury.
Tak,
z tym sobie już poradziła. Jednak ze swoją nową „ja”, nagle obnażoną i prawdziwą,
trudno było Almie sobie poradzić. Trudno było na siebie patrzeć i siebie
znieść. Brak fryzjera, brak kosmetyczki… Z takimi tragediami musiała się
mierzyć tu i teraz, samotnie i z alkoholowym wsparciem ciotki Ryski. Czuła ten
własny upadek i tylko on i ona wypełniali teraz czterdzieści metrów jej
dwupokojowego mieszkania…
-
No, to na drugą nóżkę – mrugnęła zachęcająco ciotka, co Alma nawet dostrzegła,
gdy na chwilę połączenie otrzymało prawidłową ostrość. – I na pohybel tym
wszystkim koronom, królom, wirusom i szajbusom!
Nie
czekając na Almę, ciotka pociągnęła solidny łyk ze swojej na wpół opróżnionej
butelki.
-
Na pohybel – odparła Alma i nie bez obrzydzenia wypiła swoją skromną porcję
alkoholu.
Skromna
porcja paliła bezlitośnie w pustym żołądku, więc na kuchennym stole pojawił się
chleb i ser, by w charakterze prowizorycznego śniadania, zminimalizować piekło
w trzewiach.
-
Ale wiesz ty co… - ożywiła się nagle ciotka. – Jak siedziałam na balkonie, to
podsłuchałam jak ta cizia-mizia z góry, gadała przez telefon z jakąś swoją
koleżanką… Puste to dziewczynisko jak…, jak… wiadro… i całe osiedle słyszało,
co ona plecie.
Alma
wywróciła oczami. Mogła nie mieć siły mierzyć się ze swoim wyglądem, ze swoim
odbiciem w lustrze, ale z opowieściami ciotki Ryszardy na pewno mierzyć się nie
powinna. Jednak nie wypadało się tak po prostu wyłączyć, więc tylko spojrzała z
wahaniem na swoją butelkę i na swój kieliszek. Przełknęła ostatni kęs,
napełniła kolejny kieliszek i od razu wypiła.
-
No i ona, kochana ty moja, była u fryzjera!
Na
sam dźwięk magicznego słowa, Alma poderwała się z krzesła zbyt gwałtownie i w
ostatniej chwili pochwyciła staczającą się ze stołu butelkę, lecz kieliszek już
z należytym efektem dźwiękowym rozbił się o posadzkę. Wciągnięte gwałtownie
powietrze, sprawiło, że zaczęła głośno kaszleć.
-
To ty już koronę masz! – podejrzanie radośnie wykrzyknęła ciotka i jej
rozmazane oko ponownie wypełniło cały ekran.
Alma
błyskawicznie opanowała kaszel. Tylko jakiegoś donosu sąsiedzkiego jej brakuje!
-
Ale przecież… przecież… wszystko zamknięte – rzuciła.
-
Kochana! - parsknęła ciotka i wsparła
reakcję machnięciem dłoni. – To ty naszych konspiracyjnych tradycji nie znasz z
historii?! Podziemie działa normalnie! Ukrywają się, golą, farbują, czeszą,
pedikirują! Co chcesz, kochana! Po piwnicach, strychach, garażach! Na hasła
normalnie idą!
Alma
słuchała na stojąco, w przejęciu ściskając w objęciach butelkę wódki, jak
największy skarb.
-
Ale… jak… to… pod ziemią…
Ciotka
machnęła lekceważąco dłonią.
-
Nie pod ziemią, bo to nie kopalnia… Tylko podziemie takie biznesowe i wiesz,
co?
Tutaj
twarz Ryszardy zbliżyła się do ekranu, powiększając do gigantycznych i
demonicznych rozmiarów jej czerwony nos.
-
Znam nawet hasło – wyszeptała, nie wiedzieć czemu, rozglądając się podejrzliwie
wokół, choć mieszkała sama i nikogo nie wpuszczała do siebie od czasu
ogłoszenia pandemii.
Alma
nadal trwając z butelką wódki z objęciach, czuła delikatne mrowienie nadziei i
szczęścia. Jest szansa, że wreszcie siebie odzyska i własną godność też.
-
Ale to jednak ryzykowne… - rzuciła z wahaniem osoby nienawykłej do łamania
obowiązujących zasad czy prawa.
-
Najwyższe standardy bezpieczeństwa, podobno… Jak w laboratorium albo w
szpitalu! To, co? Jeszcze po jednym i ciocia ci zaraz wszystko opowie ze szczegółami.
Alma
zamrugała oczami. Czy jest na to gotowa? Na wyjście, ryzyko, tułaczkę,
konspirację, mandat a może i więzienie? Bez wahania sięgnęła do szafki po cały
kieliszek, rozbitym nawet sobie nie zaprzątając głowy. Ciężko opadła na
krzesło, posłusznie sobie nalała. Jednego na odwagę łamania zasad, a kolejny,
aby tę kiełkującą odwagę utrwalić.
Mrok
gęstniał leniwie. Bardzo leniwie. Wiosenny dzień ociągał się z odejściem, a
ubrana w czerń Alma nerwowo spacerowała od jednego okna do drugiego. Ostatecznie
naciągnęła obowiązkową czarną maskę na usta i nos oraz czarne silikonowe
rękawiczki. Z bijącym sercem wyszła na klatkę schodową. Teraz trzeba sobie
zapewnić najdoskonalszy pretekst do wyjścia z mieszkania. Chwilę później już
pukała do drzwi sąsiadki Brygidy, by wypożyczyć na spacer Rumburaka owczarka
niemieckiego. Sąsiadka, starsza pani, która nigdy nie odpowiadała na „dzień
dobry”, bardzo chętnie pozbywała się psa, którego z kolei podrzuciła jej
wnuczka przed emigracją do Australii. Ku swemu zadowoleniu i za specjalną
opłatą wypożyczała nadaktywnego owczarka całej blokowej społeczności. Sam pies również
z tych wypożyczeń wydawał się bardzo kontent, witając każdego dzwoniącego do
drzwi tygrysim skokiem, powaleniem i mało higienicznym lizaniem twarzy. Zatem i
dziś wieczorem Almy nie ominął cały rytuał powitania, gdy zachowując bezpieczną
odległość od sąsiadki, odebrała smycz. Kiedy udało się jej przeżyć radość
Rumburaka, zbiegła z psem po schodach.
-
Czegóż kobieta nie zniesie, aby jakoś wyglądać - westchnęła do siebie, by się
pokrzeić.
Tuż
przed drzwiami na klatce schodowej rozejrzała się, ale w ciemności nocy
niewiele mogła dojrzeć, więc wyszła. Rumburak od razu szarpnął ją gwałtownie w
kierunku pobliskiego klonu. Alma straciła pion i runęła przed siebie, opadając
boleśnie na kolana a po kolejnym szarpnięciu na łokcie. Rumburak łaskawie się
zatrzymał, gdy dotarł do klonu i podniósł tylną łapę, co natychmiast
wykorzystała Alma, by się pozbierać. Kolana i łokcie delikatnie pulsowały
bólem, ale już w mieszkaniu, przed wyjściem, niezłomnie postanowiła wszystko
znieść, by ostatecznie dotrzeć do fryzjera. Nie będzie zawracać z raz obranej drogi przestępczej! Teraz tylko musi
pamiętać, aby mocniej trzymać smycz i władczo, z charakterem powściągać
nieokiełznany temperament Rumburaka.
Kiedy
nie niepokojona przez patrole dotarła do ulicy Szkolnej, rozejrzała się
niepewnie. Cisza, noc i pustka na ulicach spowodowały, że Almę przeszedł
strach. Jednak wypożyczony Rumburak poza zapewnieniem alibi na wyjście, pełnił
jeszcze funkcje obronne, więc odetchnęła pod cienkim materiałem maseczki z
wyraźną ulgą. Teraz ruszyła przed siebie z rewolucyjnym zapałem.
Na
wysokości ulicy Roosevelta dostrzegła białego busa. W ekspresowym tempie
przypominała sobie wszystkie konspiracyjne zasady, które streściła ciotka Ryśka
z podsłuchanej na balkonie rozmowy. Z bełkotliwego potoku słów wyłapanie
najważniejszych treści stanowiło nie lada wyczyn. Wszystko się plątało Almie,
ale kiedy już znalazła się na wysokości busa, zaczęła śpiewać „Małgośkę” Maryli
Rodowicz, modląc się w duchu, by to była prawidłowa kolejność. Dlaczego akurat
twórczość tej wokalistki została użyta jako konspiracyjne elementy, wolała nie
wnikać. Szyba od strony kierowcy uchyliła się lekko, wypuszczając kłęby papierosowego
dymu i w ciszę nocy zostało rzucone hasło: Daremne żale, próżny trud. Alma
odpowiedziała: Bezsilne złorzeczenia i od razu usłyszała: Korfantego domofon 5,
dwa razy. Bus odjechał, a Alma energicznie ruszyła pod wskazany adres.
„Małgośka” została w głowie i choć już konspiracja tego nie wymagała, kobieta
nadal nuciła dawny szlagier Maryli.
Kiedy
Rumburak dojrzał park i przestrzeń do możliwego galopu i szalonej,
nieograniczonej zabawy, szarpnął tak silnie, że Alma nie tylko się wywróciła,
ale kawałek drogi przebyła w charakterze ciągniętej ofiary. Zadowolony z siebie
owczarek zatrzymał się samowolnie dopiero przy stadionie, gdzie rozpoczął
oszczekiwanie ukrytego po drugiej stronie ogrodzenia, kota. Alma z trudem
zdołała się podnieść. Na rozmasowywanie bolących miejsc i ocenę strat w
garderobie, nie mogła sobie pozwolić wobec czyniącego straszny i niebezpieczny
hałas Rumburaka, gotowy obudzić całe miasto i ściągnąć policyjny patrol.
Nadludzkim wysiłkiem podciągnęła psa, który zapierał się tylnymi łapami i dotarła
pod wskazany adres. Nacisnęła 5 na domofonie dwa razy i gdy usłyszała:
„Czego?!”, zaśpiewała cicho, ale i nastrojowo „Niech żyje bal”. Drzwi wydały
charakterystyczny brzęczyk otwarcia dopiero przy refrenie i Alma weszła z
Rumburakiem w czerń bramy. Ktoś w tej czerni stał, więc owczarek swoim
charakterystycznym skokiem tygrysim rzucił się do okazywania radości ze
spotkania. W ciemności nastąpiła głośna kotłowanina, pełna jęków, mlaskań,
skomlenia i pisków a zdezorientowana i oślepła zupełnie Alma kontynuowała śpiew,
drąc się w czerń przestrzeni: „drugi raz nie zaproszą nas wcale!”. Ostatecznie
została brutalnie wypchnięta na podwórko, obijając się boleśnie biodrem o
kontener na bioodpady, sądząc po smrodzie a w dłoń została jej wciśnięta
miniaturowa kartka. Rumburak szarpał się w stronę bramy, niezadowolony z
przerwanych czułości, więc Alma mocniej szarpnęła smycz i ruszyła w przeciwną
stronę, w poszukiwaniu jakiegoś światła. Niestety, w bezksiężycowej nocy,
trudno było znaleźć wyjście z labiryntu przedwojennych podwórek, więc kiedy
wreszcie znalazła się na oświetlonej latarniami ulicy Łukasińskiego, miała
nieprzepartą ochotę ucałować bruk.
Na
kartce nie było nic. Alma jednak przypomniała sobie o posiadanej zapalniczce i
podgrzała płomieniem papier, by pojawił się napis: Chłapowskiego biały bus.
Walcząc ze zniecierpliwionym przedłużającym się postojem Rumburakiem, spaliła
kartkę i wdepnęła w bruk w charakterze popiołu. Ruszyła już ze słabszą energią z
racji obolałego ciała po przewleczeniu go przez pół parku i pulsującego bólem
kolana oraz biodra po spotkaniu ze śmietnikiem. Wciąż zachowując konspiracyjną
czujność, rozglądała się wokół, aby nie natknąć się na nadgorliwego policjanta
albo na jakiegoś wyjątkowo czujnego, mocno praworządnego obywatela z bezsennością.
Tak dotarła na ulicę Chłapowskiego. Kiedy zbliżyła się do białego busa
zaparkowanego za skrzyżowaniem z ulicą Roosevelta, Alma zaczęła śpiewać
„Kolorowe jarmarki” oczywiście z repertuaru Maryli Rodowicz. Szyba od strony
pasażera się uchyliła, wypuszczając kłęby papierosowego dymu, hasło zostało
wymienione i Alma usłyszała: „róg Mickiewicza Oświęcimskiej, stara toaleta.
Trzy okrążenia z Marylą”. Samochód odjechał, Rumburak szarpnął gwałtownie,
wykorzystując osłupienie kobiety i przewrócił ją na pobliski żywopłot, by
zrealizować własną potrzebę natury fizjologicznej na środku chodnika. Alma
wygramoliła się wreszcie z plątaniny krzaków, z trzymającą się na jednym uchu
zerwaną maseczką, podrapana na twarzy i pierwszymi liśćmi we włosach. Do
pulsującego bólem kolana i biodra dołączył lewy nadgarstek i nie do opanowania
zgrzytanie zębów. Podnosząc się do upragnionego pionu, wdepnęła w coś miękkiego
i śmierdzącego. Jęknęła z obrzydzeniem i z naganą spojrzała na Rumburaka.
-
Nie poddam się, draniu! – rzuciła do merdającego w wiecznym zadowoleniu psa i z
obietnicą krwawej jatki na zwierzęciu ruszyła, kulejąc w stronę ulicy
Mickiewicza.
Twarz
ją piekła niemiłosiernie i wolała nie myśleć teraz jakie to szkody na urodzie
poczynił żywopłot i co ją jeszcze czeka na drodze do celu. Swoje zwątpienie i
dolegliwości tłumiła projekcją wizji, gdy zostaje poddana upiększającym
zabiegom, gdy poczuje dotyk grzebienia, zapach szamponu wcieranego we włosy
delikatnymi, kolistymi, niemal pieszczotliwymi ruchami fryzjerskich dłoni,
dźwięk fryzjerskich nożyczek, szelest peleryny zabezpieczającej, ostry, piekący
w oczy zapach farby, ciepły, niebiańsko rozkoszny podmuch suszarki do włosów i
na koniec szczęśliwy finał w spojrzeniu w lustro… Z błogim uśmiechem
zadowolenia Alma dotarła wreszcie do starej toalety na skraju parku miejskiego,
wyłączonej z użytkowania wieki temu. Wokół panowała cisza i bezruch, ale i tak kobieta
czujnie rozglądała się wokół, walcząc z nadaktywnością Rumburaka, którego
otwarta przestrzeń pobliskiego parku, ponownie pozbawiła emocjonalnej
stabilności i podtrzymując maseczkę.
Jednak Alma, czując bliskość celu, zdobyła się na nadludzką siłę i po chwili
okiełznany owczarek, okrążał starą toaletę z popiskiwaniem niezadowolenia,
przysłuchując się wyśpiewywanym w noc słowom: „Bo trzeba mieć nadzieję, że
biznes się opłaci, że będzie z niego zysk, a firma nic nie straci. Bo to co nas
podnieca, to się nazywa kasa, a kiedy w kasie forsa, to sukces pierwsza klasa.
Bo to co nas podnieca, to czasem też jest seks, a seks plus pełna kasa, to
wtedy sukces jest”.
Przy
trzecim okrążeniu wykonywanym z niemałym trudem, ledwie powłócząc
nogami, kiedy cel mógł być gdzieś na wyciągnięcie ręki, usłyszała ostry dźwięk
dzwonka swojego telefonu. Bezskutecznie próbowała go
znaleźć, klepiąc się i macając we wszystkich
możliwych miejscach potencjalnego ukrycia. Przecież to
mogli dzwonić ONI z adresem, kolejną wskazówką a ona nie zdąży odebrać! Dzwonek
coraz głośniej wibrował w noc, w jej głowie, a Alma nie mogła odebrać! Cholera
jasna! Cholera jasna z tym psem! Z tą całą
Marylą! Gdzie ten fryzjer?!!!
No
i w końcu się obudziła a telefon, którego tak rozpaczliwie szukała w pijackim śnie, podskakiwał na blacie
kuchennego stołu w kałuży rozlanej wódki i w towarzystwie przewróconej pustej
butelki. Na wyświetlaczu migał napis:
„Mamusia”.
Alma wypełniona potężniejącym rozczarowaniem i
obolała od niewygodnej pozycji, odebrała dopiero przy kolejnym połączeniu.
- Czy możesz mi wytłumaczyć, dlaczego ciotka Ryśka
dzwoni do mnie po nocach i bełkoce coś o twojej śmierci, niepofarbowanych
włosach i nieogolonej brodzie albo nogach? – usłyszała pełen pretensji i nagany
głos swojej nieocenionej rodzicielki. – Czy ty z nią przypadkiem nie piłaś?!
- Ależ skąd! – zaprzeczyła momentalnie trzeźwa Alma.
– Cały czas rozmawiałam z Marylą i Rumburakiem!
- Jaką Marylą?
- Rodowicz! I muszę kończyć, mamuś, bo znowu dzwoni.
Pa!
Alma z ulgą się rozłączyła i z trudem podniosła. Do
obolałego biodra, kolana, lewego nadgarstka, dołączyła potwornie boląca głowa,
w której słabo kołatała się jeszcze piosenka Maryli: tylko koni, tylko koni
żal!” Alma ruszyła do sypialni, i z wdzięcznością myśląc o swoim miękkim
materacu i pachnącej pościeli, rzuciła się na łóżko. Jutro, jutro się zmierzy
ze swoim odbiciem, ciotką Ryśką i swoją podświadomą obsesją na punkcie
twórczości Maryli Rodowicz.
Kolejny tydzień izolacji, co jeszcze uczyni z porządnej
kobiety?
A zza ściany, z radia sąsiadki Brygidy, jak w odpowiedzi
popłynęły słowa piosenki:
„Ale szum,
ale tłum,
czarna noc, biały rum,
złote stosy pomarańczy.
Dudni dom: dana, da - jak zabawa to zabawa,
i wariatka jeszcze tańczy.
Taką to - by na stos!
Na co jej barwny los,
dajcie, chłopcy ten kagańczyk.
Warkocz jej płonie już,
dookoła barwny kurz,
a wariatka jeszcze tańczy.
Szalona wiruje chusta,
szalone całują usta,
otkaczałka, wariatka, ech,
nie patrzy do lustra.”
ale tłum,
czarna noc, biały rum,
złote stosy pomarańczy.
Dudni dom: dana, da - jak zabawa to zabawa,
i wariatka jeszcze tańczy.
Taką to - by na stos!
Na co jej barwny los,
dajcie, chłopcy ten kagańczyk.
Warkocz jej płonie już,
dookoła barwny kurz,
a wariatka jeszcze tańczy.
Szalona wiruje chusta,
szalone całują usta,
otkaczałka, wariatka, ech,
nie patrzy do lustra.”
Monika B. Janowska