niedziela, 19 kwietnia 2020

Korona…, konspiracja i Maryla…

fot. Monika B. Janowska

Wiosenne, poranne słońce mściwie przebijało się przez rolety i sprawiało, że młodej kobiecie, uwięzionej w swoim dwupokojowym mieszkaniu niczym księżniczka w wysokiej wieży (chociaż mieszkała na parterze), chciało się płakać. Co tam płakać?! Wyć! Wyć się chciało, pełną i obfitą piersią wyrzucać z siebie spazmy, łkania i zawodzenia!
Kolejny tydzień izolacji…
Marząc by ponownie zasnąć i przespać jak najwięcej dnia, zmniejszając tym samym czas rozpaczy, smutku i nudy, Alma Kręciołek nakryła głowę kołdrą. Kolejny dzień przymusowej izolacji z powodu pandemii albo epidemii albo i tego i tego. Kolejny dzień przybliżający Almę do totalnego szaleństwa. I jeszcze ta podła wiosna! Zamiast lać deszczem, dmuchać porywistym wiatrem i straszyć ponurym niebem, to podkręca temperaturę, zieleni wszystko wokół, rozjaśnia słońcem i jak z megafonu puszcza śpiew ptaków! A to świeże, wiosenne i pozbawione samochodowych spalin powietrze?! Bezczelnie wdziera się przez otwarte okna i drwi z przymusu izolacji. I wszystko to na złość ludziom zamkniętym w domach, w kamienicach i blokach! Ludziom takim jak Alma!
Kobieta odrzuciła energicznie kołdrę, bo skończył się już tlen i szybciej straciłaby przytomność niż błogo zasnęła.
- Zostań w domu! Zostań w domu! – przedrzeźniała, dźwigając się z łóżka i ruszając w żółwim tempie do kuchni.
Właściwie najpierw chciała iść do łazienki, ale zanim tam dotrze i stanie oko w oko ze swoim spojrzeniem w lustrze, potrzebuje solidnego wsparcia. Bardzo solidnego! Weszła do kuchni i od razu sięgnęła do lodówki, jednocześnie uruchamiając połączenie wideo na swoim smartfonie. Niemal do połowy opróżniona butelka wódki, kupiona w początkach zarazy z przeznaczeniem jako środek dezynfekujący, teraz stuknęła głucho o blat stołu, sygnalizując swoją gotowość do działania terapeutycznego. Tymczasem na ekranie telefonu pojawiła się zniekształcona przez słabe połączenie, twarz starszej kobiety. Alma zdążyła już napełnić kieliszek i wykrzywić się z niesmakiem, gdy mocny zapach alkoholu podrażnił zmysł powonienia.
 - Znowu pijesz! – rzuciła z pretensją i nieco bełkotliwie ciotka Ryszarda, z którą Alma zawsze łączyła się w takich chwilach. – Skończysz jak ja!
Alma przytaknęła i jednym haustem opróżniła kieliszek wódki. Co jak co, ale pić sama nigdy nie lubiła, bowiem wpojono jej, że nawet nie wypada i zawsze to musi być w towarzystwie, bo wtedy nie wychodzi się na alkoholika. No i nie pić na czczo, bo też szybciej się uzależnia. Było też gdzieś, że kobieta nie powinna żłopać mocnego alkoholu, a jeśli już musi, to lekko zwilżyć usta. Cóż, ciotce Ryśce, która teraz po drugiej stronie internetowego łącza bez pardonu pociągnęła spory łyk ze swojej butelki, nigdy takie zasady nie obchodziły. Jako totalna zakała rodziny, piła, upijała się i samotnie, i w towarzystwie, i o każdej porze, i w każdych ilościach, z pełnym żołądkiem albo zazwyczaj pustym. Niejeden śmiałek z rodziny wiedziony misyjnym zapałem, próbował Ryśce pomóc, ale ostatecznie został pokonany przez jeszcze większy niż alkoholizm upór wcale niezainteresowanej zerwaniem z nałogiem ciotki. Nikomu nie wadziła, nikogo nie pogrążała w traumie, psychicznej ruinie i nie chowała żadnych przyszłych pokoleń alkoholików, bowiem pędziła swój żywot samotnie i bezdzietnie, więc ostatecznie nikt już nie podejmował misyjnych działań wobec Ryszardy Wąskiej.
- Kiepsko wyglądasz…  - zauważyła ciotka, mrużąc oczy i zbliżając twarz do obiektywu kamery.
Alma odruchowo się cofnęła, jakby Ryszarda miała wzorem bohaterów „Ucieczki z kina Wolność” albo „Purpurowej róży z Kairy” przedostać się na drugą stronę ekranu i znaleźć się w jej ciasnej kuchni.
 - Rozpijasz się przez te lustra, dziewczyno -  podsumowała smutno ciotka, kończąc mikroskopijną obserwację siostrzenicy i oddalając twarz od ekranu.
Alma posępnie pokiwała głową i z lekkim obrzydzeniem napełniła ponownie kieliszek.
Taaak, z zagrożeniem, zakażeniem, odmianą „koronawirus” we wszystkich przypadkach we wszystkich telewizjach, portalach i radiach, ze wskaźnikami umieralności puszczanymi na pasku, paniką, strachem, lękiem przed zachorowaniem mogła sobie poradzić, wyłączając telewizję, odcinając się od informacji i zostając w domu. Przynajmniej przestawała mieć ataki paniki, gdy tylko widziała ludzi w maskach i rękawiczkach. Nie wspominając o kompletnym stroju w relacjach ze szpitali, gdy odczuwała przemożną potrzebę mierzenia sobie temperatury.
Tak, z tym sobie już poradziła. Jednak ze swoją nową „ja”, nagle obnażoną i prawdziwą, trudno było Almie sobie poradzić. Trudno było na siebie patrzeć i siebie znieść. Brak fryzjera, brak kosmetyczki… Z takimi tragediami musiała się mierzyć tu i teraz, samotnie i z alkoholowym wsparciem ciotki Ryski. Czuła ten własny upadek i tylko on i ona wypełniali teraz czterdzieści metrów jej dwupokojowego mieszkania…
- No, to na drugą nóżkę – mrugnęła zachęcająco ciotka, co Alma nawet dostrzegła, gdy na chwilę połączenie otrzymało prawidłową ostrość. – I na pohybel tym wszystkim koronom, królom, wirusom i szajbusom!
Nie czekając na Almę, ciotka pociągnęła solidny łyk ze swojej na wpół opróżnionej butelki.
- Na pohybel – odparła Alma i nie bez obrzydzenia wypiła swoją skromną porcję alkoholu.
Skromna porcja paliła bezlitośnie w pustym żołądku, więc na kuchennym stole pojawił się chleb i ser, by w charakterze prowizorycznego śniadania, zminimalizować piekło w trzewiach.
- Ale wiesz ty co… - ożywiła się nagle ciotka. – Jak siedziałam na balkonie, to podsłuchałam jak ta cizia-mizia z góry, gadała przez telefon z jakąś swoją koleżanką… Puste to dziewczynisko jak…, jak… wiadro… i całe osiedle słyszało, co ona plecie.
Alma wywróciła oczami. Mogła nie mieć siły mierzyć się ze swoim wyglądem, ze swoim odbiciem w lustrze, ale z opowieściami ciotki Ryszardy na pewno mierzyć się nie powinna. Jednak nie wypadało się tak po prostu wyłączyć, więc tylko spojrzała z wahaniem na swoją butelkę i na swój kieliszek. Przełknęła ostatni kęs, napełniła kolejny kieliszek i od razu wypiła.
- No i ona, kochana ty moja, była u fryzjera!
Na sam dźwięk magicznego słowa, Alma poderwała się z krzesła zbyt gwałtownie i w ostatniej chwili pochwyciła staczającą się ze stołu butelkę, lecz kieliszek już z należytym efektem dźwiękowym rozbił się o posadzkę. Wciągnięte gwałtownie powietrze, sprawiło, że zaczęła głośno kaszleć.
- To ty już koronę masz! – podejrzanie radośnie wykrzyknęła ciotka i jej rozmazane oko ponownie wypełniło cały ekran.
Alma błyskawicznie opanowała kaszel. Tylko jakiegoś donosu sąsiedzkiego jej brakuje!
- Ale przecież… przecież… wszystko zamknięte – rzuciła.
- Kochana!  - parsknęła ciotka i wsparła reakcję machnięciem dłoni. – To ty naszych konspiracyjnych tradycji nie znasz z historii?! Podziemie działa normalnie! Ukrywają się, golą, farbują, czeszą, pedikirują! Co chcesz, kochana! Po piwnicach, strychach, garażach! Na hasła normalnie idą!
Alma słuchała na stojąco, w przejęciu ściskając w objęciach butelkę wódki, jak największy skarb.
- Ale… jak… to… pod ziemią…
Ciotka machnęła lekceważąco dłonią.
- Nie pod ziemią, bo to nie kopalnia… Tylko podziemie takie biznesowe i wiesz, co?
Tutaj twarz Ryszardy zbliżyła się do ekranu, powiększając do gigantycznych i demonicznych rozmiarów jej czerwony nos.
- Znam nawet hasło – wyszeptała, nie wiedzieć czemu, rozglądając się podejrzliwie wokół, choć mieszkała sama i nikogo nie wpuszczała do siebie od czasu ogłoszenia pandemii.
Alma nadal trwając z butelką wódki z objęciach, czuła delikatne mrowienie nadziei i szczęścia. Jest szansa, że wreszcie siebie odzyska i własną godność też.
- Ale to jednak ryzykowne… - rzuciła z wahaniem osoby nienawykłej do łamania obowiązujących zasad czy prawa.
- Najwyższe standardy bezpieczeństwa, podobno… Jak w laboratorium albo w szpitalu! To, co? Jeszcze po jednym i ciocia ci zaraz wszystko opowie ze szczegółami.
Alma zamrugała oczami. Czy jest na to gotowa? Na wyjście, ryzyko, tułaczkę, konspirację, mandat a może i więzienie? Bez wahania sięgnęła do szafki po cały kieliszek, rozbitym nawet sobie nie zaprzątając głowy. Ciężko opadła na krzesło, posłusznie sobie nalała. Jednego na odwagę łamania zasad, a kolejny, aby tę kiełkującą odwagę utrwalić.

Mrok gęstniał leniwie. Bardzo leniwie. Wiosenny dzień ociągał się z odejściem, a ubrana w czerń Alma nerwowo spacerowała od jednego okna do drugiego. Ostatecznie naciągnęła obowiązkową czarną maskę na usta i nos oraz czarne silikonowe rękawiczki. Z bijącym sercem wyszła na klatkę schodową. Teraz trzeba sobie zapewnić najdoskonalszy pretekst do wyjścia z mieszkania. Chwilę później już pukała do drzwi sąsiadki Brygidy, by wypożyczyć na spacer Rumburaka owczarka niemieckiego. Sąsiadka, starsza pani, która nigdy nie odpowiadała na „dzień dobry”, bardzo chętnie pozbywała się psa, którego z kolei podrzuciła jej wnuczka przed emigracją do Australii. Ku swemu zadowoleniu i za specjalną opłatą wypożyczała nadaktywnego owczarka całej blokowej społeczności. Sam pies również z tych wypożyczeń wydawał się bardzo kontent, witając każdego dzwoniącego do drzwi tygrysim skokiem, powaleniem i mało higienicznym lizaniem twarzy. Zatem i dziś wieczorem Almy nie ominął cały rytuał powitania, gdy zachowując bezpieczną odległość od sąsiadki, odebrała smycz. Kiedy udało się jej przeżyć radość Rumburaka, zbiegła z psem po schodach.
- Czegóż kobieta nie zniesie, aby jakoś wyglądać - westchnęła do siebie, by się pokrzeić.
Tuż przed drzwiami na klatce schodowej rozejrzała się, ale w ciemności nocy niewiele mogła dojrzeć, więc wyszła. Rumburak od razu szarpnął ją gwałtownie w kierunku pobliskiego klonu. Alma straciła pion i runęła przed siebie, opadając boleśnie na kolana a po kolejnym szarpnięciu na łokcie. Rumburak łaskawie się zatrzymał, gdy dotarł do klonu i podniósł tylną łapę, co natychmiast wykorzystała Alma, by się pozbierać. Kolana i łokcie delikatnie pulsowały bólem, ale już w mieszkaniu, przed wyjściem, niezłomnie postanowiła wszystko znieść, by ostatecznie dotrzeć do fryzjera. Nie będzie zawracać z raz  obranej drogi przestępczej! Teraz tylko musi pamiętać, aby mocniej trzymać smycz i władczo, z charakterem powściągać nieokiełznany temperament Rumburaka.
Kiedy nie niepokojona przez patrole dotarła do ulicy Szkolnej, rozejrzała się niepewnie. Cisza, noc i pustka na ulicach spowodowały, że Almę przeszedł strach. Jednak wypożyczony Rumburak poza zapewnieniem alibi na wyjście, pełnił jeszcze funkcje obronne, więc odetchnęła pod cienkim materiałem maseczki z wyraźną ulgą. Teraz ruszyła przed siebie z rewolucyjnym zapałem.
Na wysokości ulicy Roosevelta dostrzegła białego busa. W ekspresowym tempie przypominała sobie wszystkie konspiracyjne zasady, które streściła ciotka Ryśka z podsłuchanej na balkonie rozmowy. Z bełkotliwego potoku słów wyłapanie najważniejszych treści stanowiło nie lada wyczyn. Wszystko się plątało Almie, ale kiedy już znalazła się na wysokości busa, zaczęła śpiewać „Małgośkę” Maryli Rodowicz, modląc się w duchu, by to była prawidłowa kolejność. Dlaczego akurat twórczość tej wokalistki została użyta jako konspiracyjne elementy, wolała nie wnikać. Szyba od strony kierowcy uchyliła się lekko, wypuszczając kłęby papierosowego dymu i w ciszę nocy zostało rzucone hasło: Daremne żale, próżny trud. Alma odpowiedziała: Bezsilne złorzeczenia i od razu usłyszała: Korfantego domofon 5, dwa razy. Bus odjechał, a Alma energicznie ruszyła pod wskazany adres. „Małgośka” została w głowie i choć już konspiracja tego nie wymagała, kobieta nadal nuciła dawny szlagier Maryli.
Kiedy Rumburak dojrzał park i przestrzeń do możliwego galopu i szalonej, nieograniczonej zabawy, szarpnął tak silnie, że Alma nie tylko się wywróciła, ale kawałek drogi przebyła w charakterze ciągniętej ofiary. Zadowolony z siebie owczarek zatrzymał się samowolnie dopiero przy stadionie, gdzie rozpoczął oszczekiwanie ukrytego po drugiej stronie ogrodzenia, kota. Alma z trudem zdołała się podnieść. Na rozmasowywanie bolących miejsc i ocenę strat w garderobie, nie mogła sobie pozwolić wobec czyniącego straszny i niebezpieczny hałas Rumburaka, gotowy obudzić całe miasto i ściągnąć policyjny patrol. Nadludzkim wysiłkiem podciągnęła psa, który zapierał się tylnymi łapami i dotarła pod wskazany adres. Nacisnęła 5 na domofonie dwa razy i gdy usłyszała: „Czego?!”, zaśpiewała cicho, ale i nastrojowo „Niech żyje bal”. Drzwi wydały charakterystyczny brzęczyk otwarcia dopiero przy refrenie i Alma weszła z Rumburakiem w czerń bramy. Ktoś w tej czerni stał, więc owczarek swoim charakterystycznym skokiem tygrysim rzucił się do okazywania radości ze spotkania. W ciemności nastąpiła głośna kotłowanina, pełna jęków, mlaskań, skomlenia i pisków a zdezorientowana i oślepła zupełnie Alma kontynuowała śpiew, drąc się w czerń przestrzeni: „drugi raz nie zaproszą nas wcale!”. Ostatecznie została brutalnie wypchnięta na podwórko, obijając się boleśnie biodrem o kontener na bioodpady, sądząc po smrodzie a w dłoń została jej wciśnięta miniaturowa kartka. Rumburak szarpał się w stronę bramy, niezadowolony z przerwanych czułości, więc Alma mocniej szarpnęła smycz i ruszyła w przeciwną stronę, w poszukiwaniu jakiegoś światła. Niestety, w bezksiężycowej nocy, trudno było znaleźć wyjście z labiryntu przedwojennych podwórek, więc kiedy wreszcie znalazła się na oświetlonej latarniami ulicy Łukasińskiego, miała nieprzepartą ochotę ucałować bruk.
Na kartce nie było nic. Alma jednak przypomniała sobie o posiadanej zapalniczce i podgrzała płomieniem papier, by pojawił się napis: Chłapowskiego biały bus. Walcząc ze zniecierpliwionym przedłużającym się postojem Rumburakiem, spaliła kartkę i wdepnęła w bruk w charakterze popiołu. Ruszyła już ze słabszą energią z racji obolałego ciała po przewleczeniu go przez pół parku i pulsującego bólem kolana oraz biodra po spotkaniu ze śmietnikiem. Wciąż zachowując konspiracyjną czujność, rozglądała się wokół, aby nie natknąć się na nadgorliwego policjanta albo na jakiegoś wyjątkowo czujnego, mocno praworządnego obywatela z bezsennością. Tak dotarła na ulicę Chłapowskiego. Kiedy zbliżyła się do białego busa zaparkowanego za skrzyżowaniem z ulicą Roosevelta, Alma zaczęła śpiewać „Kolorowe jarmarki” oczywiście z repertuaru Maryli Rodowicz. Szyba od strony pasażera się uchyliła, wypuszczając kłęby papierosowego dymu, hasło zostało wymienione i Alma usłyszała: „róg Mickiewicza Oświęcimskiej, stara toaleta. Trzy okrążenia z Marylą”. Samochód odjechał, Rumburak szarpnął gwałtownie, wykorzystując osłupienie kobiety i przewrócił ją na pobliski żywopłot, by zrealizować własną potrzebę natury fizjologicznej na środku chodnika. Alma wygramoliła się wreszcie z plątaniny krzaków, z trzymającą się na jednym uchu zerwaną maseczką, podrapana na twarzy i pierwszymi liśćmi we włosach. Do pulsującego bólem kolana i biodra dołączył lewy nadgarstek i nie do opanowania zgrzytanie zębów. Podnosząc się do upragnionego pionu, wdepnęła w coś miękkiego i śmierdzącego. Jęknęła z obrzydzeniem i z naganą spojrzała na Rumburaka.
- Nie poddam się, draniu! – rzuciła do merdającego w wiecznym zadowoleniu psa i z obietnicą krwawej jatki na zwierzęciu ruszyła, kulejąc w stronę ulicy Mickiewicza.
Twarz ją piekła niemiłosiernie i wolała nie myśleć teraz jakie to szkody na urodzie poczynił żywopłot i co ją jeszcze czeka na drodze do celu. Swoje zwątpienie i dolegliwości tłumiła projekcją wizji, gdy zostaje poddana upiększającym zabiegom, gdy poczuje dotyk grzebienia, zapach szamponu wcieranego we włosy delikatnymi, kolistymi, niemal pieszczotliwymi ruchami fryzjerskich dłoni, dźwięk fryzjerskich nożyczek, szelest peleryny zabezpieczającej, ostry, piekący w oczy zapach farby, ciepły, niebiańsko rozkoszny podmuch suszarki do włosów i na koniec szczęśliwy finał w spojrzeniu w lustro… Z błogim uśmiechem zadowolenia Alma dotarła wreszcie do starej toalety na skraju parku miejskiego, wyłączonej z użytkowania wieki temu. Wokół panowała cisza i bezruch, ale i tak kobieta czujnie rozglądała się wokół, walcząc z nadaktywnością Rumburaka, którego otwarta przestrzeń pobliskiego parku, ponownie pozbawiła emocjonalnej stabilności i podtrzymując maseczkę. Jednak Alma, czując bliskość celu, zdobyła się na nadludzką siłę i po chwili okiełznany owczarek, okrążał starą toaletę z popiskiwaniem niezadowolenia, przysłuchując się wyśpiewywanym w noc słowom: „Bo trzeba mieć nadzieję, że biznes się opłaci, że będzie z niego zysk, a firma nic nie straci. Bo to co nas podnieca, to się nazywa kasa, a kiedy w kasie forsa, to sukces pierwsza klasa. Bo to co nas podnieca, to czasem też jest seks, a seks plus pełna kasa, to wtedy sukces jest”.
Przy trzecim okrążeniu wykonywanym z niemałym trudem, ledwie powłócząc nogami, kiedy cel mógł być gdzieś na wyciągnięcie ręki, usłyszała ostry dźwięk dzwonka swojego telefonu. Bezskutecznie próbowała go znaleźć, klepiąc się i macając we wszystkich możliwych miejscach potencjalnego ukrycia. Przecież to mogli dzwonić ONI z adresem, kolejną wskazówką a ona nie zdąży odebrać! Dzwonek coraz głośniej wibrował w noc, w jej głowie, a Alma nie mogła odebrać! Cholera jasna! Cholera jasna z tym psem! Z tą całą Marylą! Gdzie ten fryzjer?!!!
No i w końcu się obudziła a telefon, którego tak rozpaczliwie szukała w pijackim śnie, podskakiwał na blacie kuchennego stołu w kałuży rozlanej wódki i w towarzystwie przewróconej pustej butelki. Na wyświetlaczu migał napis: „Mamusia”.
Alma wypełniona potężniejącym rozczarowaniem i obolała od niewygodnej pozycji, odebrała dopiero przy kolejnym połączeniu.
- Czy możesz mi wytłumaczyć, dlaczego ciotka Ryśka dzwoni do mnie po nocach i bełkoce coś o twojej śmierci, niepofarbowanych włosach i nieogolonej brodzie albo nogach? – usłyszała pełen pretensji i nagany głos swojej nieocenionej rodzicielki. – Czy ty z nią przypadkiem nie piłaś?!
- Ależ skąd! – zaprzeczyła momentalnie trzeźwa Alma. – Cały czas rozmawiałam z Marylą i Rumburakiem!
- Jaką Marylą?
- Rodowicz! I muszę kończyć, mamuś, bo znowu dzwoni. Pa!
Alma z ulgą się rozłączyła i z trudem podniosła. Do obolałego biodra, kolana, lewego nadgarstka, dołączyła potwornie boląca głowa, w której słabo kołatała się jeszcze piosenka Maryli: tylko koni, tylko koni żal!” Alma ruszyła do sypialni, i z wdzięcznością myśląc o swoim miękkim materacu i pachnącej pościeli, rzuciła się na łóżko. Jutro, jutro się zmierzy ze swoim odbiciem, ciotką Ryśką i swoją podświadomą obsesją na punkcie twórczości Maryli Rodowicz.
Kolejny tydzień izolacji, co jeszcze uczyni z porządnej kobiety?
A zza ściany, z radia sąsiadki Brygidy, jak w odpowiedzi popłynęły słowa piosenki:
„Ale szum,
ale tłum,
czarna noc, biały rum,
złote stosy pomarańczy.
Dudni dom: dana, da - jak zabawa to zabawa,
i wariatka jeszcze tańczy.
Taką to - by na stos!
Na co jej barwny los,
dajcie, chłopcy ten kagańczyk.
Warkocz jej płonie już,
dookoła barwny kurz,
a wariatka jeszcze tańczy.
Szalona wiruje chusta,
szalone całują usta,
otkaczałka, wariatka, ech,
nie patrzy do lustra.”


Monika B. Janowska

1 komentarz:

  1. Bardzo ładne, bardzo.. zabawne.. Tłum Polaków z transparentami: "MASAKRA" hi hi..

    OdpowiedzUsuń

Małe przyjemności