sobota, 22 stycznia 2022

Jak rozrywkowo spędzić urlop?

 

fot. Monika B. Janowska

Jeden dzień z urlopu. Otóż tak się złożyło, że musiałam zarejestrować się telefonicznie na badania (podaruję sobie szczegóły) i niezwłocznie dzwonię do rejestracji. Grzecznie powitał mnie automat, poinformował gdzie się dodzwoniłam i dodał, że wszyscy konsultanci są zajęci. W porządku, teleporada już mnie przyzwyczaiła do dłuuugiego oczekiwania na połączenie, więc się nie zniechęcam. Melodyjki wysłuchałam cierpliwie, a kiedy się skończyła usłyszałam, że jestem 37 w kolejce! Dobrze, że siedziałam wygodnie na kanapie. Jednak nie zniechęciłam się, taka ze mnie optymistka nafaszerowana witaminą D! W końcu jestem na linii. Na pewno szybko minie, tłumaczyłam sobie w doskonałym humorze.

Po upływie trzydziestu minut przesunęłam się na 26 miejsce i nawet potańczyłam przy wysłuchiwanej melodyjce. Jako, że nie mogłam sobie pozwolić na bierne czekanie i wysłuchiwanie powtarzanej za każdym razem tej samej muzyczki, więc włączyłam głośnik. Na takim nasłuchu zrobiłam obiad, wypiłam kawę i byłam już 19 a minęła godzina z okładem. Szkoda marnować czas, ale i  miejsce w kolejce. Postanowiłam z infolinią pójść na zakupy. Wsadziłam włączony telefon do torebki, wzięłam Piątka i wyszłam z domu. Przed wejściem do sklepu sprawdziłam, że byłam 14, po wyjściu nadal 14, więc śmiało ruszyłam na pobliski rynek po warzywa. Jesteś dwunasta, usłyszałam, gdy kupowałam ziemniaki. No i 12 byłam najdłużej, bo jakieś dwadzieścia pięć minut. Dlatego spokojnie wracałam, nie popędzałam psa i nadal słuchałam melodyjek.

Tak sobie nawet rozmyślałam, że melodie powinny się zmieniać i dostosowywać do miejsca w kolejce. Na początek na przykład 5 symfonia Beethovena a potem może  Chaczaturian, Taniec z szablami? I tak już bliżej celu przy piątym miejscu Rymski-Korsakow „Lot trzmiela”. Lepiej zniosłoby się oczekiwanie, bo mnie już wysłuchana przez dwie i pół godziny melodia doprowadzała do obłędu i zabijała szare komórki.

Dalej idę spacerkiem w stronę domu, spokojnie, zrelaksowana urlopowo i nagle słyszę: jesteś piąta w kolejne! Piąta! Normalnie szok! I prawie zapomniałam po co dzwonię, ale biegnę na złamanie karku do domu. Galopuję rekordowo. Piątek też biegnie, ale szczeka zagłuszając melodie. Wreszcie docieram do bloku. Już wybiłam kod domofonu, już klucze wsadziłam do zamka, gdy odzywa się wyczekiwany konsultant. A ja? Zastygam na progu, z telefonem przy uchu i dyszę, dyszę i dyszę. Potem nadal nieludzko zziajana mówię, po co dzwonię.

- Proszę nie dyszeć! – słyszę. – Bo nic nie rozumiem.

Zbieram się w sobie. Przestaję nawet oddychać. Wszystko jestem gotowa uczynić. Nawet niemożliwe jak upiec ciasto, zasłonić sobą słońce i skolonizować Marsa, by tylko upragniony kontakt z rejestracją się nie urwał. Ponownie mówię. Podaję numer skierowania, PESEL… Jestem taka szczęśliwa, jakbym połączyła się z samą królową Elżbietą II. Tymczasem po drugiej stronie słychać uderzenia w klawiaturę. Gdzieś tam wystukuje się termin, data, godzina badania. Waży się mój los. Powoli ściągam kurtkę, buty, ostrożnie siadam i cichutko posapuję. No i nagle słyszę:

- Przykro mi, ale w skierowaniu jest jakiś błąd. System mi nie przyjmuje pani skierowania. Proszę się zwrócić do swojego lekarza rodzinnego i ponownie zadzwonić. Dziękuję. Miłego dnia!

I nawet nie dostałam szansy, by jęknąć, zaprotestować, dopytać, bo kontakt się zakończył! Miłego dnia?! Czy można mieć miły dzień po czymś takim?

 

Monika B. Janowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Małe przyjemności