Wejście
Polski do Unii Europejskiej okazało się brzemienne w skutki dla legnickich
trojaczków, które właśnie 1 maja 2004 roku postanowiły opuścić ciepło
matczynego wnętrza i przyjść na świat z donośnym potrójnym okrzykiem. Zarówno
matka Eufrozyna Królik, jak i jej mąż Ryszard również Królik nie okazali
zdziwienia nadmiarem swojego potomstwa, gdyż wiedzieli już od wczesnych tygodni
ciąży, że czeka ich trójka. Oczywiście, szczęśliwa.
W niewielkim
trzypokojowym mieszkanku na osiedlu Asnyka czekała już wyprawka i pokoik
dziecięcy urządzony ze smakiem i nadmiarem kolorów wokół. Tymczasem umęczona trudnym
i wyczerpującym porodem Eufrozyna, zasnęła błogim snem na szpitalnym łóżku a
maluchy, czyli dwie dziewczynki i jeden chłopczyk spały słodko w inkubatorach, oglądani
zza szyby przez ciekawskich, gdyż rzadko rodziły się trojaczki. Ryszard, w
charakterze przeszczęśliwego ojca, pękając z dumy i radości, ruszył w miasto,
aby godnie, tradycyjnie i po męsku okazać tę radość światu. Oczywiście, w
towarzystwie równie uradowanych kolegów, choć bardziej z powodu hojności kumpla
niż pojawienia się trzech kolejnych obywateli Legnicy. Cóż, ostatecznie każdy wyszedł
zadowolony i coraz bardziej zadowolony i z kolejnych legnickich lokali coraz
ciężej było owo zadowolenie udźwignąć na nogach. Szczególnie Ryszard ledwo
stawiał opór grawitacji, bo przecież i nadmiar szczęścia, i nadmiar radości, i
nadmiar dumy, no i alkoholu… Któż to na raz udźwignie? Na szczęście , od czego
ma cię wiernych kolegów.
Jeszcze do
północy zostały dwie godziny, gdy liczba dostępnych lokali drastycznie się skurczyła
a świętować trzeba nadal, aby zapewnić dzieciom dobry start. Ktoś rzucił: „do
hotelu” i kompania najwierniejszych ruszyła w tamtym kierunku, unosząc na swych
ramionach bezsilnego wobec grawitacji Ryszarda.
Tutaj
okazało się, że bar nie tylko jest czynny, ale i towarzysko urozmaicony i międzynarodowo
zatłoczony. Świętowano hucznie wejście Polski do Unii Europejskiej i obecna w hotelu
brać europejska integrowała się skutecznie i hucznie. Świeżo przybyli Polacy,
czyli kompania Ryszarda Królika już od progu niczym husaria szturmem zdobyła
drzwi i zaraz za progiem wpadła w gościnne ramiona angielskie, francuskie, a
nawet i rosyjskie. Ryszardowi, który został wciśnięty przy stoliku pomiędzy
Pierra z Nicei i Richarda z Glasgow, już po pięciu minutach ich naprzemiennej,
bełkotliwej i niepolskiej mowy, zakręciło się w głowie i nijak nie mógł sobie
przypomnieć czy on za tą Unią był czy nie? Ostatecznie bez odpowiedzi na własne
pytania, opadł bez przytomności na oparcie kanapy i zakończył celebrowanie
podwójnego dla siebie święta, głośnym pochrapywaniem.
Nad ranem
okazało się, że świętowanie straciło nieco na impecie, ale przecież nie może
się tak po prostu zakończyć. Ryszard ocknął się nagle i po dłuższej chwili
zorientował gdzie jest i co się z nim dzieje.
- Muszę
zarejestrować dzieci – wykrzyknął, budząc niektórych swych kompanów.
- W
niedzielę? – ktoś wyraził niespotykane w tych okolicznościach trzeźwe
zdumienie.
Zatem
przygwożdżony siłą tego argumentu Ryszard Królik, opadł na swoje miejsce pośród
europejskiej braci i przyłączył się do uzasadnionej radości ogółu. W trakcie
tak niespotykanie przedłużonej celebracji pojawiały się niezwykłe pomysły
uczestników, aby świętować ze wszystkimi przedstawicielami państw przyjętych w
tym roku do Unii Europejskiej. Niestety, żaden Węgier, Łotysz, Litwin,
Estończyk, Maltańczyk, Czech, Słowak czy nawet Cypryjczyk akurat nie nocował w
legnickim hotelu. W pospiechu organizowano wyprawę na pobliskie Czechy z racji
najbliższego sąsiedztwa, ale ostatecznie pod wpływem alkoholu duch w obecnych
narodach przygasł i Czechy zostały ocalone.
W
poniedziałkowy ranek Ryszard ponownie poczuł zew obowiązku wobec swoich
trojaczków i żony. Tym razem nikt nie powstrzymał szczęśliwego ojca przed
rejestracją swoich pociech już jako obywateli nie tylko Legnicy, nie tylko
Rzeczypospolitej Polskiej, ale i Unii Europejskiej. W tak doniosłym akcie nie
powinien być sam.
Urzędniczki Wydziału Stanu Cywilnego miasta Legnicy, które jak w każdy dzień powszedni wypełniały
swe obowiązki, wiele już przy swoich biurkach widziały. Jednak omal nie dostały
wszystkie równocześnie zawału, gdy drzwi otworzyły się z hukiem i
międzynarodowy tłumek mniej lub bardziej podchmielonych mężczyzn wypełnił
ciasne pomieszczenie. Z różnych skrawków poskładanych z angielskich,
francuskich, rosyjskich i polskich słów pojęły wreszcie, że któryś z mężczyzn
jest ojcem trojaczków.
Minęło kilka
minut, gdy zostały wypełnione formularze wręczane na dobrą wróżbę przez Pierra
i Richarda. Dwie kawy zostały rozlane, ktoś przewrócił doniczkę z paprotką i
krzesło dla petentów, ale w ogólnym harmiderze udało się ustalić ojca i wydobyć
od niego dowód osobisty oraz wypełnione przez braci z Unii formularze.
Panie urzędowo
spolszczyły wpisane przez cudzoziemców imiona oraz nad wyraz pospiesznie zakończyły
proces rejestracji ku uciesze własnej, całego towarzystwa i pochrapującego w
kącie ojca – Ryszarda Królika. Jednak trudno było zrozumieć nieobeznanym z
ustaleniami Rady Języka Polskiego cudzoziemcom, że ich pięknie nadane imiona
Janette, Jessica i Brian, to w polskiej rzeczywistości: Żaneta, Dżesika i
Brajan. Koniec, kropka i już! Powoływanie się na unijne traktaty, dyrektywy czy
porozumienia absolutnie nie zmiękczyły twardego stanowiska miejskich
urzędniczek. Nie zmiękczyły również Eufrozyny. Gdy po dwóch dniach daremnego
oczekiwania na małżonka, wreszcie otrzymała akty urodzenia swych dzieci, wówczas
po raz pierwszy w swym trzydziestoletnim życiu zapałała chęcią mordu i nad
Europą zawisło widmo nie gorsze od czarnej ospy.
Ryszard
uniknął śmierci tylko dlatego, że od początku został obsadzony w roli jedynego żywiciela
rodziny, no i dlatego, że Eufrozyna nie zamierzała spędzać reszty życia w
więziennej celi. Obiecała jednak sobie i swemu małżonkowi, że już on pożałuje
tego wejścia Polski do Unii Europejskiej i ona się o to postara do końca
obowiązującego traktatu i unijnego i małżeńskiego.
 |
fot. Monika B. Janowska |
Monika B.
Janowska