Pierwszy dzień września. W każdy powszedni dzień rozpocząłby
się rok szkolny i uroczysty apel, ale w sobotę kolejna rocznica wybuchu II
wojny światowej, rozpoczęta napaścią Niemiec na Polskę, przechodzi
niepostrzeżenie. Pewnie w telewizji nie zapomniano o tej dacie i we wszystkich
wiadomościach przypominają Polakom, że zapomnieć o wojnie nie można, ale
dzisiaj nie włączam telewizora, ani komputera, ani nie zaglądam do tabletu.
Wiem o rocznicy, wiem o wojnie, pomna jeszcze opowieści dziadków, którzy ją
przeżyli. Odchodzą jednak już świadkowie tamtych czasów, a ci którzy wciąż żyją
coraz bardziej gubią się w pędzie dzisiejszych czasów. Świat tak niebezpiecznie
przyspieszył, ale zupełnie nie przygotował na starość.
Wreszcie spadł deszcz. Teraz uderza w blaszane parapety, w
dachowe okna. Hałas z ulicy potężnieje, gdy samochody rozjeżdżają kałuże i
trudno prowadzić rozmowę. Zamykam okna i wracam do stołu, gdzie przy sobotnim
śniadaniu i kawie z Michałem toczymy ciężkie rozmowy o życiu, o starości
właśnie w kontekście dzisiejszej daty.
Rozmowy błahe i lekkie zostawiamy na inne okazje…
- Czasami mam taką złość na tych wszystkich konsultantów,
siedzących sobie ze słuchaweczkami, w ciepełku, z kawką i wciskającym ludziom pierdoły,
których zupełnie nie potrzebują – zaczyna Michał, a ja zastygam w zdumieniu, bo
odbiegł od tematu starszych ludzi. - Tylko po to, aby wyrobić normę, dostać
trochę więcej grosza i spłacać kredyty. Potem macham ręką i myślę sobie, że
przecież i ja na tym zarabiam i poniekąd mam swój udział w tym procederze. Od
każdej przesyłki dostaję też swoje grosze…
Milczę.
- Najbardziej jednak wkurzają mnie w paczkach telefony.
Konsultanci wciskają nowe modele. Ludzie chcą otwierać, sprawdzać i pytają co
się z tym robi, jak uruchamia i tak dalej. A przecież kurier jest od
dostarczenia paczki a nie uruchamiania telefonu, pralek, odkurzaczy, montowania
anten… Nie mogę u kogoś spędzić pół dnia, gdy mam na pace w samochodzie jeszcze
trzydzieści przesyłek, jak nie więcej.
Kiwam głową ze zrozumieniem.
- No i przyjeżdżam do pewnej babci z przesyłką. Kobiecina
osiemdziesiąt cztery lata, samotna, ledwo chodzi. Otwiera swoją przesyłkę ze
znanej sieci komórkowej i wyciąga najnowszy model aparatu dotykowego. Przygląda
się temu na wszystkie strony. Dostrzegam to przerażenie w oczach, co ona ma z
tym zrobić? Po chwili do ręki bierze instrukcję, pisaną we wszystkich językach
świata, ale takim maczkiem, że bez lupy nie da rady odczytać. Stoję nad nią i
czuję, że mnie złość bierze, ale zaciskam zęby. Kobiecina zakłada
okulary i znów bierze telefon. Łzy w oczach i panika na twarzy. Obok na stole
leży jej stary telefon, jakiś przedpotopowy model bez ekranu dotykowego. „Może
mi pan pokazać, jak to działa?”- pyta i nieśmiało podsuwa mi ten nowy telefon.
Powstrzymuję westchnienie i siadam na krześle. Gdzieś w głowie mówi
głos, że nie powinienem tego robić, ale ta kobieta sobie nie poradzi w ogóle.
Biorę telefon, włączam i zaczynam tłumaczyć, choć sam pierwszy raz widzę taki
model, aplikacje i się gubię w nowościach, chociaż mam dwadzieścia pięć lat a
nie osiemdziesiąt cztery! Staruszka ma taki wyraz twarzy, jakbym opowiadał
najstraszniejsze horrory albo krwawe thrillery. No i jeszcze gorsza złość mnie
wzięła. Oczywiście, nie na tę kobietę, ale na tych konsultantów, którzy
wcisnęli…, tak, wcisnęli, nie sprzedali, ale wcisnęli starszej kobiecie coś
takiego! A przecież musiał albo musiała po głosie czy po PESEL-u rozpoznać, że
to starszy człowiek. Czy ktoś nie ma wyobraźni, serca, sumienia a tylko
banknoty w oczach?! Cierpliwie tłumaczę staruszce, pokazuję, ale nie widzę w
jej oczach zrozumienia, tylko przerażenie. Nie! Tak się nie da!, myślę wściekły
i przeklinam w myślach pazernych konsultantów. W końcu się
poddaję, bo czuję się tak podle, jakbym tę kobietę torturował tym telefonem. Pytam,
wskazując na stary telefon: „Czy pani telefon działa?” Skinęła głową. „Czy jest
pani z niego zadowolona?” Znów skinęła głową. „To co? Robimy rezygnację?”,
pytam, pakując telefon z powrotem do pudełka. „A może go wezmę, bo to tylko
trzydzieści złotych miesięcznie…” – mówi z wahaniem, powtarzając zapewne słowa
konsultanta. „Przez trzydzieści sześć miesięcy, to tysiąc osiemdziesiąt
złotych”, tłumaczę, czytając z umowy, która rozłożona na stole czeka na
podpisanie. „Potrzebny pani ten telefon i ten wydatek? Chyba, że ma pani komu go
sprezentować?” Kobiecina kręci przecząco głową i wzdycha: „Tysiąc osiemdziesiąt
złotych… Mój Boże! Tyle pieniędzy!” Uśmiecham się i dodaję: „A za te
trzydzieści złotych może pani sobie kupić książkę i więcej pożytku będzie niż z
tego telefonu.” Szczęście wypłynęło na tą starą, pomarszczoną twarz
osiemdziesięcioczteroletniej kobiety, jeszcze chwilę temu przerażonej najnowszą
technologią. „Dziękuję panu bardzo!” – rzuciła radośnie, gdy wychodziłem z
otwartą paczką pod pachą. A ja zbiegłem ze schodów do samochodu, czując po raz
pierwszy radość z odmowy przyjęcia przesyłki przez klienta i mojej
straty pieniędzy za przesyłkę.
Monika B. Janowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz