środa, 15 maja 2019

Kurier z sercem



Pierwszy dzień września. W każdy powszedni dzień rozpocząłby się rok szkolny i uroczysty apel, ale w sobotę kolejna rocznica wybuchu II wojny światowej, rozpoczęta napaścią Niemiec na Polskę, przechodzi niepostrzeżenie. Pewnie w telewizji nie zapomniano o tej dacie i we wszystkich wiadomościach przypominają Polakom, że zapomnieć o wojnie nie można, ale dzisiaj nie włączam telewizora, ani komputera, ani nie zaglądam do tabletu. Wiem o rocznicy, wiem o wojnie, pomna jeszcze opowieści dziadków, którzy ją przeżyli. Odchodzą jednak już świadkowie tamtych czasów, a ci którzy wciąż żyją coraz bardziej gubią się w pędzie dzisiejszych czasów. Świat tak niebezpiecznie przyspieszył, ale zupełnie nie przygotował na starość.
Wreszcie spadł deszcz. Teraz uderza w blaszane parapety, w dachowe okna. Hałas z ulicy potężnieje, gdy samochody rozjeżdżają kałuże i trudno prowadzić rozmowę. Zamykam okna i wracam do stołu, gdzie przy sobotnim śniadaniu i kawie z Michałem toczymy ciężkie rozmowy o życiu, o starości właśnie w kontekście dzisiejszej daty.
Rozmowy błahe i lekkie zostawiamy na inne okazje…
- Czasami mam taką złość na tych wszystkich konsultantów, siedzących sobie ze słuchaweczkami, w ciepełku, z kawką i wciskającym ludziom pierdoły, których zupełnie nie potrzebują – zaczyna Michał, a ja zastygam w zdumieniu, bo odbiegł od tematu starszych ludzi. - Tylko po to, aby wyrobić normę, dostać trochę więcej grosza i spłacać kredyty. Potem macham ręką i myślę sobie, że przecież i ja na tym zarabiam i poniekąd mam swój udział w tym procederze. Od każdej przesyłki dostaję też swoje grosze…
Milczę.
- Najbardziej jednak wkurzają mnie w paczkach telefony. Konsultanci wciskają nowe modele. Ludzie chcą otwierać, sprawdzać i pytają co się z tym robi, jak uruchamia i tak dalej. A przecież kurier jest od dostarczenia paczki a nie uruchamiania telefonu, pralek, odkurzaczy, montowania anten… Nie mogę u kogoś spędzić pół dnia, gdy mam na pace w samochodzie jeszcze trzydzieści przesyłek, jak nie więcej.
Kiwam głową ze zrozumieniem.
- No i przyjeżdżam do pewnej babci z przesyłką. Kobiecina osiemdziesiąt cztery lata, samotna, ledwo chodzi. Otwiera swoją przesyłkę ze znanej sieci komórkowej i wyciąga najnowszy model aparatu dotykowego. Przygląda się temu na wszystkie strony. Dostrzegam to przerażenie w oczach, co ona ma z tym zrobić? Po chwili do ręki bierze instrukcję, pisaną we wszystkich językach świata, ale takim maczkiem, że bez lupy nie da rady odczytać. Stoję nad nią i czuję, że mnie złość bierze, ale zaciskam zęby. Kobiecina zakłada okulary i znów bierze telefon. Łzy w oczach i panika na twarzy. Obok na stole leży jej stary telefon, jakiś przedpotopowy model bez ekranu dotykowego. „Może mi pan pokazać, jak to działa?”- pyta i nieśmiało podsuwa mi ten nowy telefon. Powstrzymuję westchnienie i siadam na krześle. Gdzieś w głowie mówi głos, że nie powinienem tego robić, ale ta kobieta sobie nie poradzi w ogóle. Biorę telefon, włączam i zaczynam tłumaczyć, choć sam pierwszy raz widzę taki model, aplikacje i się gubię w nowościach, chociaż mam dwadzieścia pięć lat a nie osiemdziesiąt cztery! Staruszka ma taki wyraz twarzy, jakbym opowiadał najstraszniejsze horrory albo krwawe thrillery. No i jeszcze gorsza złość mnie wzięła. Oczywiście, nie na tę kobietę, ale na tych konsultantów, którzy wcisnęli…, tak, wcisnęli, nie sprzedali, ale wcisnęli starszej kobiecie coś takiego! A przecież musiał albo musiała po głosie czy po PESEL-u rozpoznać, że to starszy człowiek. Czy ktoś nie ma wyobraźni, serca, sumienia a tylko banknoty w oczach?! Cierpliwie tłumaczę staruszce, pokazuję, ale nie widzę w jej oczach zrozumienia, tylko przerażenie. Nie! Tak się nie da!, myślę wściekły i przeklinam w myślach pazernych konsultantów. W końcu się poddaję, bo czuję się tak podle, jakbym tę kobietę torturował tym telefonem. Pytam, wskazując na stary telefon: „Czy pani telefon działa?” Skinęła głową. „Czy jest pani z niego zadowolona?” Znów skinęła głową. „To co? Robimy rezygnację?”, pytam, pakując telefon z powrotem do pudełka. „A może go wezmę, bo to tylko trzydzieści złotych miesięcznie…” – mówi z wahaniem, powtarzając zapewne słowa konsultanta. „Przez trzydzieści sześć miesięcy, to tysiąc osiemdziesiąt złotych”, tłumaczę, czytając z umowy, która rozłożona na stole czeka na podpisanie. „Potrzebny pani ten telefon i ten wydatek? Chyba, że ma pani komu go sprezentować?” Kobiecina kręci przecząco głową i wzdycha: „Tysiąc osiemdziesiąt złotych… Mój Boże! Tyle pieniędzy!” Uśmiecham się i dodaję: „A za te trzydzieści złotych może pani sobie kupić książkę i więcej pożytku będzie niż z tego telefonu.” Szczęście wypłynęło na tą starą, pomarszczoną twarz osiemdziesięcioczteroletniej kobiety, jeszcze chwilę temu przerażonej najnowszą technologią. „Dziękuję panu bardzo!” – rzuciła radośnie, gdy wychodziłem z otwartą paczką pod pachą. A ja zbiegłem ze schodów do samochodu, czując po raz pierwszy radość z odmowy przyjęcia przesyłki przez klienta i mojej straty pieniędzy za przesyłkę.
                                                                                                               
Monika B. Janowska
 
fot. Monika B. Janowska
                                                                                                     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Małe przyjemności