Jeszcze przed dzwonkiem budzika w telefonie, obudził mnie
wyjący za oknem wiatr. Wiatrzysko ponure i podłe! Ciemno wszędzie, głucho
wszędzie... poza tym koszmarnym, złowróżebnym wiatrem. O dalszym spaniu mowy
być nie było.
Ledwie postawiłam stopy na podłodze, dopadła mnie olbrzymia i
ciężka pretensja do świata, że nie urodziłam się księżniczką. Mogłam być nawet
księżniczką zaklętą albo na ziarnku grochu albo bez, ale księżniczką, która nie musi wstawać
w nocy do pracy!
Ta pretensja potężniała we mnie, gdy szłam pustymi,
przedsylwestrowymi, ciemnymi ulicami miasta. Nikogo poza mną nie było.
W połowie drogi dopadła mnie jeszcze (poza pretensją do świata, która się rozrastała w najlepsze) wątpliwość czy nie ogłoszono wczoraj ewakuacji miasta a mnie jak zwykle ominęła ważna wiadomość.
Wiatrzysko szarpało mnie bezlitośnie, szarpało też niebezpiecznie gałęziami
drzew a towarzyszące mi codziennie gawrony, co to zawsze tak kłóciły się nad
moją głową, pochowały się gdzieś bezpiecznie i pewnie smacznie spały. Szlag!
No i co temu światu zależy, żeby było o jedną księżniczkę
więcej na świecie?
Monika B. Janowska
Zgłaszam się na księżniczkę 😀
OdpowiedzUsuńNie ma, nie ma. Ja byłam pierwsza. Miało być o jedną księżniczkę więcej a nie o dwie... a potem robi się tłok.
OdpowiedzUsuń