Spojrzałam na mój
ostatni post. Od razu rzuciło mi się w oczy zdjęcie mojej maszyny do
pisania i skoro pojawiła się już na wielu zdjęciach, wykorzystanych przeze
mnie, należy ją opisać.
Otóż…
![]() |
fot. Monika B. Janowska |
Sama maszyna do pisania
fascynowała mnie od dziecka. Już znacie moją historię, jak w wieku dziesięciu
lat rozpoczęłam „karierę” pisarską, napisałam kilka bajek, samodzielnie
ilustrowałam i obłożyłam jednakowym niebieskim papierem. Jednak pisanie na
maszynie to było... WOW! W domu nie mieliśmy takiego cuda, więc pierwszy raz
zobaczyłam je u mamy w biurze. Wielka maszyna zajmująca pół biurka,
przyciągnęła mój wzrok i skradła serce. Akurat jedna z koleżanek mamy waliła
zawzięcie w klawisze a ten charakterystyczny dźwięk wypełniał całe biuro.
Zafascynowana podeszłam bliżej. Na górze, na białej kartce, wciągniętej wraz
atramentową kalką i jeszcze jedną kartką, literki zgodnie ustawiały się obok
siebie. Wraz z kolejnymi miarowymi uderzeniami układały się w wyrazy, potem
zdania, a kiedy szereg dotarł do końca kartki, kobieta zgrabnym pociągnięciem
wihajstra z boku, przenosiła się do początku kartki. Magia! Pewnie stałam z
rozdziawioną buzią i oczami wielkimi jak u bohaterów japońskich kreskówek.
Oczywiście, podczas
moich wizyt w biurze zawsze musiałam coś tam wystukać na maszynie. Kiedy tylko
zwolniło się miejsce, siadałam przed sprzętem, który zasłaniał mi widok na
wszystko wokół. Imponujący rozmiar nie zniechęcał mnie. Wręcz przeciwnie,
chciałam pisać, pisać i pisać. Jednym palcem, który po kilku uderzeniach już
bolał, układałam nieporadne zdania, na początku bez sensu i bez związku. Jednak
później jakaś historia kiełkowała w głowie i powoli, powoli rozwijałam myśli
sklejałam w zdania, w dialogi.
W biurze kręciło się
mnóstwo ludzi. Zawsze ktoś zaglądał na moją kartę i pytał: Co tam piszesz? A ja
tych pytań nie znosiłam i nie lubiłam ciekawskich spoglądnięć na zapisaną na
kartce treść oraz pospiesznych głupich komentarzy. Cóż, opcja z sam na sam z
biurową maszyną do pisania nie wchodziła w rachubę, więc znosiłam wszelkie
niedogodności.
Dopiero, w szkole
średniej rodzice kupili mi maszynę do pisania. Właśnie tę ze zdjęcia: RAPIDE
włoskiej produkcji, ale… z niemiecką klawiaturą. Jakiś znajomy wymienił „umlauty”
na polską czcionkę. Teraz mogłam sobie stukać w klawisze i montować swoje
historie w wersji, powiedzmy… drukowanej. Co prawda, napisałam kilka opowiadań,
ale czasu na sam na sam z maszyną już nie miałam tyle co kiedyś. Tym razem to
ona tęskniła za mną i marzyła, abym uderzała w jej klawisze.
A kiedy nastała era
komputerów i edytorów tekstów… Sami wiecie. Moja maszyna została spakowana i
zapadła się w głąb szafy. Teraz dobrze wychodzi tylko na zdjęciach.
Monika B. Janowska
Oj piękna- taka jest czerwona �� Takie coś "z duszą" i historią. Pozdrawiam- Marek
OdpowiedzUsuń