wtorek, 27 grudnia 2022

Podobna zupełnie do nikogo albo podobna do wszystkich

 

 Nie wiem czy Wy tak macie, ale mnie bardzo często ktoś myli z kimś. Najczęściej z Edytą Olszówką, ale naprawdę tego nie pojmuję, gdy spoglądam w lustro. Toż to piękna kobieta jest! Ile razy słyszę:

- Ależ pani podobna jest do… do… do tej aktorki… - i tu następuje seria gestów, min, cmoknięć, które mają uruchomić pamięć.

- Do Edyty Olszówki – podaję usłużnie, aby nie przedłużać.

- Tak!!! Właśnie!!! – teraz seria entuzjastycznych okrzyków.

- Ale to nie ja – opuszczam kurtynę.

Innym przykładem niechaj będzie moja poranna wizyta w osiedlowej piekarni, gdzie też zostałam rozpoznana jako Edyta Olszówka.

- Dzień dobry, pięć bułek poproszę – rzucam rozespanym głosem i delikatnie ziewam, bo wyrwałam się z ciepłego łóżka po pieczywo dla dziecka.

- Dzień dobry… - odpowiada sprzedawczyni i sięga po bułki na ślepo, intensywnie wpatrując się we mnie. – Ja panią bardzo przepraszam… , ale pani jest tak bardzo podobna do tej polskiej aktorki…

Nieeeee! Chce mi się krzyczeć, bo moje pozbawione makijażu i życia odbicie w lustrze nad ladą świadczy, że mogę być podobna do rozdeptanej żaby albo do naprętnika nibyślepka (ciekawe!), na pewno, na sto procent, z pełnym przekonaniem nie do „tej polskiej aktorki”! Jednak odpowiadam uprzejmie, bo mi się chce już wracać do domu z bułkami:

- Edyty Olszówki.

- Tak! – słyszę znany mi już entuzjazm w głosie w sprzedawczyni, która dodaje jeszcze: – Nawet głos ma pani taki jak ona!

Wznoszę się na wyżyny cierpliwości i dobrego wychowania. Uśmiecham się szeroko i promiennie pomimo wczesnej pory i odpowiadam:

- No widzi pani. I to dzisiaj Edyta Olszówka kupuje u pani pięć bułek.

Rozbawiam ją, siebie nie, ale przynajmniej już zmierzam do mieszkania z tymi bułkami!

Okazuje się, że jeszcze jestem do kogoś podobna w moim rodzimym mieście!

Otóż pewnego dnia podjeżdżam pod stację benzynową i tankuję auto. Idę, aby szybko zapłacić, bo spieszę się na spotkanie. Podchodzę do kasy, podaję numer dystrybutora, słyszę jaką kwotę mam zapłacić. Wyjmuję kartę płatniczą. Wszystko idzie gładko, sprawnie, szybko. No i gdy już mam odchodzić, słyszę pytanie od jednej z pań kasjerek:

- Pani doktor, a pani jeszcze przyjmuje pacjentów?

Zamieram. Rozglądam się, ale nikogo poza mną tutaj nie ma. Ona naprawdę pomyliła mnie z lekarką i to chyba emerytką, która nie praktykuje, ale może jednak…? Nie, no coraz gorzej ze mną!

- Niestety, ale nie jestem lekarką – odpowiadam, dźwigając się z załamania nad swoim wyglądem. – Do widzenia.

- Ale bardzo jest pani podobna! – słyszę już w drzwiach.

Nic jednak nie przebije ostatniego mego podobieństwa do kogoś.

Tutaj przypomniałam sobie, jak kiedyś jedna z czytelniczek zarzuciła mi, że moje historie bywają niedorzeczne, zmyślone i wręcz absurdalnie niemożliwe. Powiedziała to w kontekście bohaterki „Gry o pałac”, która w roztargnieniu wybiegła z dwoma patyczkami do uszu w uszach. Tak się przydarzyło mojej przyjaciółce ze studiów i tak się tez okazało później po latach przydarzyło żonie mojego kolegi. Dla wielu ludzi, którym niewiele się przydarza może to być niemożliwe.

Ciekawe co by powiedziała na taką moją historię…

Otóż jestem na pogrzebie, wiadomo, że śmiechu tutaj nie uświadczysz. Po mszy w kaplicy odprowadzamy trumnę z nieboszczką na miejsce spoczynku, żegnamy się i składamy kondolencje rodzinie. Nastrój smutny, ponury i skłaniający do głębszych refleksji. Wracam do samochodu pogrążona we własnych myślach. Wychodzę z cmentarza, przechodzę cały parking, bo zawsze parkuję na samym końcu. Dochodzę do samochodu i otwieram już drzwi, gdy słyszę za sobą zdyszany męski głos:

- Prze…praszam… przepraszam panią…

Odwracam się zaskoczona i patrzę na niskiego, starszego i mocno zdyszanego… grabarza.

- Czy pani… czy pani to…

I tutaj następuje ten moment, gdy czas się zatrzymuje a moja wyobraźnia rusza z kopyta. Oto wszystkie reflektory na mnie, bukiety kwiatów lecą w moją stronę, wokół aplauz i radosne okrzyki! To ona! To ona! Ta znana legnicka pisarka! To Monika B. Janowska!

Urosłam w tym momencie jakieś pięć centymetrów w przekonaniu, że oto zostałam rozpoznana przez mojego czytelnika, który biegł za mną przez cały cmentarz i parking, abym mu teraz złożyła autograf.

- Czy pani ma na imię Ewa? – spytał już mniej zdyszany, wyrywając mnie brutalnie z marzeń i pobożnych życzeń.

- Nie! – odparłam ostro. – Nie mam na imię Ewa!

- Och, szkoda. Biegłem za panią z cmentarza, bo myślałem, że pani to Ewa – rzucił ze smutkiem i oddalił się w swoją stronę.

Wsiadłam do samochodu i dopiero po chwili się roześmiałam. Chyba wolę być podobna do Edyty Olszówki, bo kto wie czy ta Ewa to nie jakaś niedoszła nieboszczka, która uciekła z własnego pogrzebu a stan umarlaków musi się zgadzać? Wzdrygnęłam się. Uruchomiłam silnik i pospiesznie oddaliłam się jako Monika.

Monika z całą pewnością, w stu procentach i z pełnym przekonaniem! JA!

 

Monika B. Janowska

1 komentarz:

  1. Dzień dobry Pani Moniko.
    Jest pani unikatowa, podobno imię Monika tłumaczy się Jedna Jedyna (ja co prawda mam swoją wymarzoną JJ) ale Panią zawsze podziwiam - najmocniej ze względu na talent pisarski. Inne Pani zalety pominę by nie dotykać czułych miejsc, co prawda przyjemnie ale - Jam jest moim Zakonem hi hi... Ślę ukłony dla Ikony legnickiej literatury.

    OdpowiedzUsuń

Małe przyjemności